piątek, 22 listopada 2013
Ostatni.
Czasami jest inaczej niż nam się wydaje.
Noc była naprawdę spokojna. Niebo choć ciemne, niezbyt gwieździste, otulało ludzi miękką kołderką, zachęcając do głębokiego, przyjemnego snu.
Diana wstała w nocy tylko na chwilę, aby nakarmić syna. Była taka szczęśliwa. W końcu jej życie zaczęło nabierać barw, zmieniać się na lepsze. Kładąc się obok blondyna czuła wspaniałe podniecenie,które przeszywało jej ciało. Był taki delikatny, chronił ją i sprawiał,że czuła się bezpiecznie.
Wchodząc z powrotem do łóżka, przez przypadek obudziła swojego ukochanego.
-Nie śpisz?-zapytał zaspany Marco.-Co się dzieje?
-Nic, przecież byłam nakarmić Feliksa.-powiedziała.-Śpij.
-Ych, przepraszam, ja mogłem wstać.-mamrotał.
-Przestań, przez dwa lata dawałam radę.-uśmiechnęła się.-Ale miło z Twojej strony.-ucałowała go w policzek.-Teraz chcę spać, Tobie również radzę.
-Mhm, ale powiedz mi, kto do Ciebie zdzwonił na wieczór?-zapytał, bardziej ożywiony.
-Nie ważne.-szepnęła.
-Powiedz.-nalegał.
-Boże, Marco to moja prywatna sprawa!
-Nie. Mamy razem dziecko, kochamy się. Zrozum...moje sprawy to Twoje sprawy, a Twoje sprawy to moje sprawy.-uśmiechnął się delikatnie, aby Diana mu zaufała. Wiedział,że to trudne.
-Marco, jesteś moją drugą częścią,ale...tu chodzi o moich rodziców. Nie jest tak, jak mówiłam Ci na początku. Moi rodzice nie żyją. Mój brat jest w jakiejś rodzinie zastępczej o której nie mam pojęcia. Facet,który wczoraj do mnie dzwoni ma informacje o moich rodzicach.Powiedział,że mamy spotkać się jutro.
-O cholera, jestem w szoku...-syknął.-Ale chwila, dlaczego nie trafiłaś do rodziny ze swoim bratem?
-Uciekałam. Nie mogłam słuchać o tym, jaka jestem beznadziejna.-powiedziała.-To była presja. Uciekłam tutaj, zaczęłam ćpać i tak się zaczęła moja przygoda.
-To straszne.-rzekł zdecydowanie.-Jutro idziemy.
-Wiem, dziękuje,że zamierzasz iść ze mną. Miałam obawy do pójścia tam sama.
-Nie bój się, ze mną jesteś bezpieczna,kochanie.-przytulił ją do siebie,a ona wtuliła się w jego tors.-Kocham Cię, już zawsze będzie tak jak teraz.
***
Z samego rana, Diana usłyszała dźwięk telefonu. Szybko odebrała, widząc,że dzwoni ten sam numer,który dzwonił do niej wczoraj wieczorem.
-Słucham?
-Słuchaj Diana, mała zmiana planów.-odezwał się ten sam męski głos co wczoraj.-Spotkajmy się wcześniej.
-Jak to? Mam dziecko, nie mogę zostawić go samego !-odezwała się.-Zrozum człowieku, widzimy się o 12.
-10.30, masz mieć 10 tysięcy Euro w gotówce!-krzyknął.
-Skąd mam wziąć tyle kasy?!-wrzasnęła, budząc tym samym Reus'a.
-Jesteś dziewczyną tej gwiazdy!-zaśmiał się.- Na pewno masz tyle pieniędzy. To sporadycznie mało jak na takie informacje.
-Dobrze. Będę.-oznajmiła już cichszym i spokojniejszym tonem niż mówiła wcześniej. Dziewczyna była tak bezradna,że osunęła się i upadła na łóżko . Sama nie wiedziała co o tym myśleć. Z jednej strony chciałaby nawiązać kontakt z bratem, ale po co? Przez tyle czasu była sama, czasem było źle,a czasem miewała dobre momenty tej samotnej wędrówki. Ale dawała radę. Wtedy nikt nie chciał jej pomóc, jedynie obcy mężczyźni podali jej pomocną dłoń. Czy teraz, gdy wszystko się ułożyło będzie ubiegać się o kontakt z tą nieszczęsną rodziną? Chyba to nie byłoby w jej stylu.
-Diana, co jest?-zapytał zaspany Reus.-Musimy jechać?
-Ja muszę jechać.-szepnęła.-Pozwól,że sama to załatwię. Nie martw się o mnie.-ucałowała go czule.-Będę niedługo z powrotem.
-Nie możesz iść sama...
-Przestań, jestem dużą dziewczynką.-uśmiechnęła się lekko i spojrzała mu w oczy.-Kocham Cię,ale pozwól mi iść sama.
-Dobrze,ale będę dzwonił co dwie minuty.-oznajmił,po czym odprowadzał ukochaną jedynie wzrokiem. Chwilę potem usłyszał ''widzimy się później'' i trzask drzwi frontowych. Kobieta, od razu po wyjściu z mieszkania, pobiegła do banku po gotówkę.
***
Diana, nerwowo krążyła po umówionej ulicy.Nie widziała nikogo,kto mógłby być potencjalnym szantażystą. Zdenerwowana, usiadła na przystanku autobusowym i pozostało jej czekać. W pewnym momencie usłyszała ciche chrząkanie. Podniosła wzrok.
-Myślę,że to mnie wyczekujesz.-odezwał się nieznany, męski głos.-Nie musisz znać mojego nazwiska, po prostu daj pieniądze, a ja opowiem Ci o Twoim bracie.
-Skąd mam wiedzieć,że nie łżesz?
-Nie chcesz spróbować?-zadrwił.
-Wie pan co? Mnie to nie obchodzi! Przez tyle czasu byłam sama! Sama!-unosiła głos.-Teraz to wszystko nie robi mi różnicy, teraz mam wszystko czego potrzebuję.-warknęła i szybko wstała z ławki.
-Poczekaj...-szarpnął ją.-A co gdybyś właśnie teraz rozmawiała ze swoim baratem?
-Byłabym cholernie zawiedziona.-prychnęła.
-To bardzo mi przykro...żegnaj Diana.-wydukał lekko zdziwiony reakcją Diany, chłopak.
-Żegnam!-warczała, lecz gdy chłopak zaczął odchodzić przyjrzała mu się bliżej i zrozumiała,że popełniła błąd.-Kevin?!-zawołała za nim.- Kevin, to Ty?!-ruszyła za nim, lecz na próżno,bo chłopak wsiadł do autobusu,a ten szybko odjechał.
Diana poczuła się tak, jakby jej serce łamało się na milion małych kawałków. Po jej policzku zaczęła spływać łza,bezbronna i smutna -zupełnie jak Czarnowłosa.
***
Wieczorem, przygnębiona Diana wtuliła się w silne ramiona blondyna. On głaskał ją po plecach i składał delikatne pocałunki na jej czole.
-Cierpisz przeze mnie?-zapytał.
-Cierpię, bez Ciebie...-wyznała.-I w sumie wszystko mi jedno, jeżeli chodzi o tą całą resztę. Ja tylko chcę,abyś był ze mną...
-Będę...bo wiesz,że mogę zabić za Ciebie. Chociaż jesteś inna.
-Kocham Cię...
-Bardziej niż cały świat.-dopowiedział, całując ją najbardziej namiętnym pocałunkiem świata.
_____________________________________________
Wydaję mi się,że to już koniec ; )
Dziękuje,za wszystkie chwile tutaj razem spędzone. Mam nadzieję,że będzie ich jeszcze trochę, choćby na moim nowym blogu. ; )
Serdecznie dziękuje stałym komentatorkom,które cały czas mnie wspierają . I dziękuje również tym,którzy nie komentowali,ale czytali :) Wszystkim dziękuje i naprawdę podziwiam,że przebrnęli przez ten melodramat, bo czasami nawet ja miałam tego dosyć.
A jeżeli już jesteśmy przy podziękowaniach to dziękuje Nice Majewskiej za znoszenie moich dziwnych pomysłów, smutków i dziękuje za ciągłe wsparcie. Dziękuje Pysce,która pomogła mi wyjść z dołka i Truskawkowej za to,że zawsze poprawia mi humor i dzięki niej łapię wenę! - Taka wzmianka, dziękuje,po prostu.
Serdecznie pozdrawiam,Izaa
Zapraszam : nie-oszukasz-swojego-przeznaczenia.blogspot.com
piątek, 15 listopada 2013
Rozdział 31.
Naćpany miłością, opity nienawiścią.
Już dzisiaj, Marco miał zabrać swoją ukochaną do Dortmundu, miasta,które Diana tak bardzo kochała,a zarazem nienawidziła. Wszystkie uliczki przypominały jej o swoim wcześniejszym życiu. Życiu,które męczyło ją i jej bliskich. W zasadzie, chyba nie można było nazwać tego życiem. Istnienie. Brak życia w jej dniach, miesiącach, latach.Marnowała siebie i innych. A teraz? Teraz jest zupełnie inaczej. Dziewczyna jest matką dziecka, które kocha z całych sił. Potrafi kontrolować swój nałóg i jest kochana. Ma przy sobie, kogoś komu ufa.Ktoś kiedyś powiedział,że narkomanem jest się całe życie - to prawda. Dianie do dziś marzą się strzykawki pełne kokainy,ale ma silną wole. Cała jest zbyt silna,aby ulec.
-Musimy już jechać.-oznajmił Kuba, wparowując do salonu.-Jak się spóźnimy, to zamorduję.-uśmiechnął się radośnie.
-Dobra, dobra Kubuś, ale weź jeszcze tą torbę z korytarza.-poprosiła Agata.
-Spakowałem.-parsknął.-No ruszać tyłki i idziemy!-pośpieszył przyjaciół, a oni posłusznie wstali z kanapy i udali się za nim, prosto na klatkę schodową. Marco trzymał na rękach małego Feliksa. Nie mógł nacieszyć się tym stanem,kiedy miał ich oboje. Przyglądał się maślanym, spełnionym wzrokiem na Dianę,która właśnie zamykała mieszkanie. Ona również była szczęśliwa. Czuła,że wszystko co złe minęło.
-Jak się czujesz?-zapytał ją,kiedy odeszła od drzwi.
-Dobrze,ale jest mi przykro,że muszę stąd wyjechać.Przyzwyczaiłam się,lecz z Tobą mogę mieszkać wszędzie. Kocham Cię Marco.-szepnęła.-Ale ta miłość niszczy mi życie, wiesz?
-Wiem kochanie.-westchnął smutno.-Przepraszam.
-Przecież to nic nie da.-zacytowała swojego najlepszego przyjaciela,Wojtka.-Nie smuć się, jestem przy Tobie.-wtuliła się w blondyna.-Jesteśmy.-poprawiła się, kiedy spojrzała na syna,tak samo jak ona,był wtulony w Reus'a.
-Jestem najszczęśliwszy na świecie.-oznajmił,gdy wyszli z klatki schodowej.-Obiecaj,że już zawsze tak będzie.
-Chciałabym,lecz nie mogę tego obiecać. Życie jest nieobliczalne.-wyszeptała.-Dobra, chodźmy już do tego samochodu.
-Dobrze, kotku.-ucałował Czarnowłosą w policzek.
***
W końcu dotarli do Dortmundu. Na przystanku czekał na nich Piszczek, najlepszy przyjaciel Kuby. Błaszczykowski, był bardzo zadowolony z tego,że Marco i Diana są razem. To było jego marzenie, chociaż naraził przez to przyjaźń ze Szczęsnym.
-To do kogo najpierw?-spytał Łukasz.
-Do Nas.-odezwała się Agata.-Jestem taka zmęczona,że zdycham.
-Okej, piękna!-uśmiechnął się uroczo.-A co tam u was, Diano?
-Świetnie.-odpowiedziała entuzjastycznie, przyglądając się Reus'owi.-Zaczynamy od nowa, to super, nieprawdaż?
-Cieszymy się ogromnie, bo Wasze life story zaczynało mnie przerażać. Miałem obawy,że pogubicie się w tym chaosie własnych uczuć. Dobrze,że mamy happy end.-uśmiechnął się.
Piszczek, mimo że był świetnym kierowcą , nie mógł nic wskórać w sprawie ciągłych korków na drodze, przez co podróż do domu Błaszczykowskich zajęła trochę więcej czasu, niż przypuszczali. Korzystając z chwili spokoju, Diana napisała sms'a do Wojtka. Przez tą całą sprawę czuła wyrzuty sumienia. Było jej po prostu źle z tym,że Szczęsny cierpi.
,,Moje serce, zawsze z Tobą, Przyjacielu.'' -wysłała. Niby nic, lecz miała nadzieję,ze Wojtek chociaż to przeczyta. W sumie, trochę jej ulżyło, wysyłając tą wiadomość.
Na szczęście dojechali już pod dom Kuby oraz Agaty. Nie wchodzili do środka, a wręcz przeciwnie, szybko ruszyli pod blok Reus'a,który pod nieobecność Diany przeprowadził się bliżej swojego klubowego kolegi -Łukasza Piszczka,aby czuć się lepiej będąc w stanie całkowitego załamania.
Ku zdziwieniu Diany, w pewnym momencie usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Spojrzała na ekran.
Wojtek .- przeczytała.
,, Nawet śmierć nas nie rozłączy. Bo jak nie Ty to kto mi został? Nikt. Tylko szkoda,że nasze serca nie czują tego samego. Diana, Kocham. <3 ''
Uśmiechnęła się lekko, wiedząc,że jego słowa są szczere. Wiedziała,że kiedy coś się stanie, będzie przy niej. Nim się obejrzała, byli już przed drzwiami nowego mieszkania.
-Witam w domu!-pocałował czule Dianę, kiedy przeszli przez próg. Następnie, ucałował synka. Widział jak się uśmiecha i macha rączkami. Był taki rozkoszny.
Wieczorem, kiedy Diana uśpiła Feliksa, razem z Marco usiadła przed telewizorem i włączyli swój ulubiony serial - Californication. Może był i głupi,ale poprawiał humor, jak mało co.
-Kocham Cię.-powiedział w pewnym momencie Reus.
-Ja Ciebie również.-pocałowała go w usta. Po chwili, zadzwonił telefon Czarnowłosej,a na ekranie wyświetlił się numer zastrzeżony. Odebrała.
-Słucham.
-Widzę,że wróciłaś do Dortmundu.-usłyszała nieznany, męski głos.
-A kto mówi?
-Słuchaj, mam coś co Cię zainteresuje.
-Przepraszam, o co chodzi?
-Nie chciałabyś odwiedzić rodziców? Mam coś co Cię zainteresuje.-powtórzył.
-O co panu chodzi?
-Jutro o 12, na rogu ulicy Landgrafenstraße, od strony Hohe Straße.
-Ale...-przerwał jej dźwięk odkładanej słuchawki.
_____________________________
Witam.
Dodaję w piętek ! :) Nie powala, wiem, ale mam nadzieję,że chociaż troszkę się podoba :)
Nowy rozdział, również tutaj :
http://nie-oszukasz-swojego-przeznaczenia.blogspot.com/
Dziękuje i pozdrawiam, Izaa ; **
sobota, 9 listopada 2013
Rozdział 30.
Diana zasnęła w objęciach Marco,który był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Dziewczyna czuła się bezpieczna w jego ramionach. Bardzo podobało jej się to,że przez całą noc, gdy płakała całował ją w czoło i tulił z całej siły. Reus czuł,że w końcu będzie szczęśliwy,że w końcu odzyskuje swoją rodzinę,którą tak bardzo kocha. Okres dwóch lat był dla niego najgorszym czasem w życiu. Tęsknił za Dianą. Tęsknota go wyniszczała,ale był silny. Musiał być, ponieważ był odpowiedzialny za grę w Borussi.
Dziewczyna zaczęła się budzić. Otwierała zmęczone oczy...spojrzała na uśmiechającego się Marco.
-Cześć.-uśmiechnęła się najsmutniejszym uśmiechem, jaki było mu dane oglądać.-Tęskniłam za Twoją obecnością...
-Kocham Cię bardziej niż cały świat. Nawet nie wiesz,jak bardzo szczęśliwy jestem.-wyznał, gładząc jej włosy.-Dlaczego jesteś smutna?
-Jest mi żal, żal mi tych dwóch lat bez Ciebie. I tego,że będę musiała opuścić to miejsce, ten dom. Wszystko miałoby przecież inne.
-Ale jesteśmy razem.-spojrzał jej w oczy.-Wrócisz ze mną do Niemiec. Będzie dobrze.
-Co z Wojtkiem?
-Będziemy go odwiedzać. Obiecuje Ci, kochanie.-pocałował ją.
-Kocham Cię.-wtuliła się w niego.-Jedziemy jutro ,prawda?
-Tak, Kuba ustalił lot o godzinie 11.-powiedział.-Kuba też jest szczęśliwy.
-Agata również, wiesz?
-Wiem.-uśmiechnął się.
-Słuchaj, muszę dzisiaj iść do Wojtka.-oznajmiła.-Muszę iść sama.
-Rozumiem.
-Zostaniesz z Feliksem, proszę.
-Oczywiście, co to za pytanie. Z przyjemnością!
-Świetnie!-ucieszyła się.-Muszę iść jeszcze do pracy, aby się zwolnić ...
-Kotku, podaj mi adres,a ja to załatwię.
-Naprawdę?
-Jasne.
-Dziękuje, kochanie!-musnęła ustami policzka blondyna.-Kocham..
-Ja Ciebie też.-uśmiechnął się.-Idziemy na śniadanie?
-Tak.-wstali z łóżka i powędrowali do kuchni, w której buszowała Agata. Kiedy blondynka ujrzała uśmiechniętą Dianę wraz z Marco, od razu zaczęła wesoło trajkotać o tym jak bardzo się cieszy z ich szczęścia.
Około dwunastej, Diana przeprosiła Agę,Kubę oraz ukochanego i poszła na przystanek,aby dojechać pod dom Wojtka. W mieście nie było korków, więc podróż czerwonym autobusem nie zajęła jej więcej czasu niż 10 minut. Po tym czasie, wysiadła tuż przed domem Szczęsnego. Chwileczkę później stała tuż przed drzwiami jego mieszkania. Zadzwoniła dzwonkiem i poczekała chwilkę.
-Cześć Wojtek.-powiedziała,kiedy drzwi się otworzyły.
-Diana.-przywitał się, lekko kłaniając. Zawsze był dżentelmenem.-Co Cię tutaj sprowadza?-zapytał.
-Wojtek!-rzuciła mu się na szyję, mocno przytulając.-Wojtek, pamiętaj,że zawsze będę Cię kochała...Tylko inną miłością. Jesteś mi bratem, przyjacielem...ale nikim więcej. Przepraszam, Wojtek.
-Diana.-wtulił twarz w jej włosy i zamilkł, chcąc nacieszyć się tą chwilą.-Rozumiem to...
-Nie wiem dlaczego tak się to wszystko potoczyło...ja...naprawdę przepraszam.
-Przestań,młoda.-uśmiechnął się pocieszająco, mając łzy w oczach.
-Zawsze umiesz pocieszyć, Wojtuś.-otarła spływające łzy.-Ale jest jeszcze jedna rzecz...
-Wejdźmy do środka.-poprosił i weszli.
-Wyjeżdżam do Dortmundu, chyba rozumiesz...-zobaczyła jak bramkarz bezsilnie siada na kanapie.-Wojtek...będę Cię odwiedzała z Feliksem. Nigdy o Tobie nie zapomnę.Rozumiesz.-uniosła jego twarz tak,aby patrzył jej w oczy.-Kocham Cię, tylko trochę inaczej niż kocham Marco.
-...-odpowiadała jej cisza.
-Jutro wyjeżdżam, pamiętaj,że niedługo Cię odwiedzę.-uśmiechnęła się delikatnie.-Będę dzwoniła, pisała i zawsze oglądała w telewizorze Twoje mecze. Ach, pamiętaj,że trzymam kciuki!-nie odzywał się. Kątem oka, spoglądał na jej smutne oczy.-Wojtek, do cholery jasnej, odezwij się!
-Przyrzekam,że dałbym, kurwa, wszystko abyś była tutaj ze mną.-wyszeptał.
-Przepraszam.
-Przecież to nic nie da.-wstał.-Chcę abyś była szczęśliwa.
-Kocham Cię.-nieśmiało ucałowała go w policzek.-Nie kochaj mnie, bo to Cię niszczy. Nie zasługuję na miłość, kogoś takiego jak Ty. Jesteś wspaniały.-wpatrywała się prosto w jego oczy,a ten niespodziewanie zatopił swoje usta w jej wargach i poczęli się całować. Pocałunek ten był bardzo namiętny, lecz krótki. Diana oderwała się od niego i stanęła naprzeciw niczym wryta.
-Do zobaczenia, Wojtek.
-Do zobaczenia.-uśmiechnął się blado.
Diana była niesamowicie zaskoczona i ... było jej wstyd tego,że kochając Marco całowała się z Wojtkiem. Postanowiła o tym zapomnieć i szybko wrócić do rzeczywistości i swojego Marco.
----------------
Witam. To już 30 rozdział ;o
Uwazam,ze na kilka/kilkanaście rozdziałów będzie koniec,tejże specyficznej historii.
No nie wiem... jak ten rozdział...Same oceńcie.
Dziękuje za poprzednie komentarze!
Pozdrawiam,Izaa
Zapraszam tutaj : http://nie-oszukasz-swojego-przeznaczenia.blogspot.com/
mój nowy blog, chciałabym znać waszą opinię na temat nowego bloga. Z góry dziękuje!
piątek, 8 listopada 2013
Coś nowego!
Witam serdecznie, kochane!
Chciałabym zaprezentować coś zupełnie nowego z mojej strony. Tym razem chyba nie będzie pociętych krwawych rąk, lub ćpunek. Będzie to zupełnie inne opowiadanie i mam nadzieję,że się choć trochę spodoba.
Czytajcie i podajcie dalej! --------------- > http://nie-oszukasz-swojego-przeznaczenia.blogspot.com/
sobota, 2 listopada 2013
Rozdział 29.
,,Nie umiesz się bronić.
Im większa miłość tym większy chaos.''
***
Powoli czas pobytu przyjaciół z Dortmundu u Diany zbliżał się ku końcowi. Już jutro mięli wrócić do domu. Kuba zabukował bilety, a Agata spędzała ostatni dzień z Dianą na zakupach. W tym czasie Marco, Kuba i Wojtek zajmowali się chorym Feliksem. Jego stan znacznie się poprawił, dlatego też jego mama pozwoliła sobie na mały wypad do galerii handlowej.
Marco czuł się podle. Nie dość,że nie udało mu się odbudować zaufania Diany to już jutro straci syna na kolejne pół roku, bo dopiero wtedy znajdzie czas na przyjazd do Londynu.
Wojtek zaś czuł ulgę,że już niedługo pozbędzie się problemu, czyli Reus'a. Szczęsny mimo tego,że tego nie okazywał zakochał się w Dianie. Kochał też małego Feliego i bał się ich utraty. Kuba jednak nie wiedział co o tym myśleć, dlatego też postanowił porozmawiać z nimi obojga. Bał się o Dianę, bał się,że ktoś ją zrani...
-Możemy porozmawiać?-Błaszczykowski zwrócił się do Szczęsnego. Ten jedynie kiwną potwierdzająco głową i usiadł na kanapie.-Wojtas, wiem,że czujesz coś do Diany. Okej,ale nie możesz wchodzić pomiędzy nią a Marco. Mają razem dziecko, rozumiesz?-mówił spokojnie.
-Wiedziałem,że chodzi Ci dokładnie o to.-uśmiechnął się cynicznie.-Mam spieprzać,bo blondasowi się przypomniało,że ma dziecko.-warczał.-Myślałem,że...jesteśmy przyjaciółmi.
-Wojtas, przecież jesteśmy ! Ale oni się kochają...
-Właśnie widzę.-parsknął.-Okej, mam to gdzieś. Po prostu myślałem,że każdy ma prawo do miłości. Nie, okej... odsunę się. Nic nie znaczę dla niej i dla was.-głos mu się łamał.-Po prostu zniknę.-syknął po czym nerwowo wstał i wybiegł z mieszkania Diany.
-No i kurwa świetnie.-prychnął wkurzony Kuba.
Marco ku swojemu zdziwieniu, po wejściu do salonu nie zastał tam Wojtka, którego od pewnego czasu uważał za swojego wroga.
-Gdzie tamten?-mruknął pytająco.
-Pokłóciliśmy się.-westchnął.
-O co poszło?
-O Was.-syknął.
-Jak to?
-Powiedziałem mu,aby się nie wpieprzał między Was.-rzekł.-Zabolało go.
-Ja pierdziele.-usiadł chowając twarz w dłoniach.-Wszystko się pieprzy. Przeze mnie.
-Przestań.
-Co przestań?! Jakie przestań?! Przecież ja jutro wyjadę, a ona zostanie sama,bo Wojtek się obraził i jest maksymalnie wkurzony.
-Kurwa.-przeklął.
-I co ja mam do cholery zrobić?!
-Nie wiem...po prostu mnie też zaczęło to przerastać.
-Przepraszam stary.-wstał.-Muszę wyjść.-powiedział roztrzęsionym głosem.
-Marco! Gdzie idziesz?!-krzyczał na nim,lecz na marne, ponieważ Reus wybiegł z bloku. Błaszczykowski odpuścił pościgu za nim i usiadł załamany na fotelu przy oknie z widokiem na centrum Londynu. Miał mętlik w głowie. Wszystko co przez tak długi czas było w miarę ułożone i spokojne, teraz zamieniło się w chaos. Chaos,którego nijak nie da się ogarnąć.
***
Dziewczyny powoli zwijały się do domu. Agata zamówiła taksówkę,którą obie podjechały pod blok Diany. Były jak siostry,które właśnie wracają do domu z sobotnich zakupów na które pozwolili rodzice. Cieszyły się z każdego momentu. Były zadowolone.
Weszły do mieszkania, w którym panowała prawie grobowa cisza. Zdziwiona Diana na początku sprawdziła co u Feliksa, a ten słodko spał. Zapalenie płuc chyba tak w prawdzie nie było zapaleniem, gdyż mały po trzech dniach okazywał się być coraz zdrowszy.
-Halo, jest tu ktoś?-zawołała Aga.
-Tak, tak jestem w salonie.-usłyszały głos Kuby.
-Gdzie reszta?-zapytała Diana wchodząc do salonu.
-Nie pytaj.-westchnął.-Przepraszam bardzo,ale chyba przed chwilą zjebałem całą sytuację.-zaśmiał się sarkastycznie.-Tamci dwaj przeze mnie sobie poszli. Ja chyba też spieprzę.-mówił, a jego oczy pełne łez spoglądały na zaskoczone dziewczyny. -Sorry, idę.-walnął pięścią w stół i wyszedł.
-Kuba! Kuba zostań!-krzyknęła Agata i pobiegła za ukochanym. Na szczęście złapała go w korytarzu.-Co Ty wyprawiasz?! Jesteś mężczyzną?! Powiedz o co chodzi! Nie bądź tchórzem!-krzyczała na niego, aby ten przejrzał na oczy.
-Agata! Nie rozumiesz co się dzieje! To wszystko wokół mnie zaczęło świrować. Jeden zakochał się w matce dziecka kolesia,który także ją kocha. Ta z kolei nie wie kogo wybrać i co ?! Wszystko się rozpierdala! Tracę przyjaciół, boję się o Dianę ... -mówił bezradnie.- Agata nie ogarniam! Nie daje rady! -wrócił i usiadł bezsilnie na fotelu.-Diana błagam zadzwoń do Marco,żeby nie zrobił żadnych głupstw.
-Dlaczego miałby zrobić jakieś głupstwo?-zapytała łamiącym się z przejęcia głosem.
-Mówił,że to wszystko jego wina.
-Wszystko, to znaczy?
-To,że Wojtek jest cholernie zły, a Ty nie masz w nim oparcia przez jego błędy z przeszłości.
-Cholera!-oparła się o ścianę.-Gdzie on teraz jest?
-Nie wiem.
-Zadzwonię.-poszła do kuchni.
Agata z Kubą zostali sami w salonie. Blondynka patrzyła na ukochanego troskliwym wzrokiem. Przyglądała się jego oczom, które błagały o spokój. Podeszła do niego i...przytuliła go z całych sił. Pocałowała go w policzek i oparła swoją twarz o jego. Trwali w takim uścisku aż do czasu powrotu Diany.
-I jak?
-Jest w barze na Greenwich.-powiedziała.-Nie wróci, bo pije. Tak powiedział.
-Idź po niego. Tylko Ty go tutaj przyprowadzisz.
-OK.-westchnęła.-Zamawiam taksówkę.-oznajmiła.
Po dziesięciu minutach pod blokiem czekała taksówka. Diana zbiegła ze schodów i wsiadła. Poprosiła o kurs na Greenwich, do lokalu Nirvana. Droga nie zajęła więcej niż dziesięć minut. Czarnowłosa wysiadła przed barem i weszła do środka. Było tam dużo ludzi. Mimo to Diana szybko rozpoznała Reus'a, gdyż ten siedział przy barze i popijał mocne trunki. Wkurzona dziewczyna podeszła do niego i szarpnęła za ramię.
-Co ty odpierdzielasz?-zapytała.
-Nic.-uśmiechnął się.
-Dobrze,więc chodź do domu.-poprosiła spokojnie.
-Nigdzie nie idę.Wszystko jest do bani.
-Nie zachowuj się jak małolat tylko chodź, bo musimy porozmawiać.
-O czym? Od kiedy chcesz ze mną rozmawiać?
-Marco, błagam...
-Wszystko spieprzyłem. Chyba skoczę z mostu. Nic tu po mnie.
-Przestań!-krzyknęła.
-Diana, wszystko zaczęło mnie przerastać. Przeze mnie Wojtek...nie ważne.-prychnął.-Kuba nabawi się przeze mnie nerwicy.
-Tu się zgodzę.-przyznała.-Ale chodź do domu.
-Nie idę!
-Panie Reus, niech pan idzie jak pana kobieta prosi.-wtrącił się barman, który rozpoznał gwiazdę Bundesligi.
-Właśnie jestem tutaj dlatego,że ona nie jest MOJĄ kobietą.-zaśmiał się ironicznie piłkarz.-Wszystko jest takie popieprzone, wie pan?
-Marco przestań, chodź ze mną do domu! Musimy pogadać! Bardzo poważnie! Chodzi o Twojego syna, rozumiesz?!
-Jeżeli tak stawiasz sprawę, to idę.-westchnął i położył na ladzie 100 funtów, nie oczekując reszty. Chwiejnym krokiem wyszedł z lokalu, prowadzony przez Dianę. Do domu wrócili tą samą taksówką, którą Diana dotarła na Greenwich. Reus z ledwością wczołgał się na 2 piętro. W końcu weszli do mieszkania.
-Jesteśmy.-oznajmiła dziewczyna.-Przepraszam Was, kochani,ale chciałabym porozmawiać z Marco sam na sam. Będziemy w mojej sypialni.
-Dobrze.-kiwnęła głową Agata.
Marco usiadł na łóżku. Z ciekawością patrzył na Czarnowłosą,a ta zaczęła mówić.
-Słuchaj, Ty jutro jedziesz... A ja nie chcę,aby Felix nie miał ojca. Chyba sam rozumiesz.
-No tak.
-Nie wiem jak to zabrzmi,ale...idioto ja Cię naprawdę kocham, tylko nie jestem w stanie Ci wybaczyć. Po prostu nie umiem.
-Diano, pamiętasz jak ćpałaś? Jak się mordowałaś? Myślisz,że umiałem Ci wybaczyć? Nie! Ale kochałem Cię całym sercem,więc Twoje błędy wcale się nie liczyły. Miałem je gdzieś. Teraz też Cię kocham. Najmocniej...-powiedział.
-Marco...-wyszeptała.-Kocham Cię...wariacką miłością. Chcę wrócić do Dortmundu. Z Tobą.
-Diana!-objął ją.-Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie..
-----------------------------------------------
Witam. Wiem,że jestem trochę dziwna, bo raz piszę krótkie rozdziały,a raz takie tasiemce. Trudno, prawda?
Mam nadzieję,że nie zawiodłam. Bardzo bym chciała,abyście były zadowolone czytając te wypociny. Bo to wszystko co mam.
Im większa miłość tym większy chaos.''
,,Nieodwzajemniona miłość,
ten rodzaj czekania, kiedy czekasz na coś,
co nigdy nie nadejdzie.''
ten rodzaj czekania, kiedy czekasz na coś,
co nigdy nie nadejdzie.''
***
Powoli czas pobytu przyjaciół z Dortmundu u Diany zbliżał się ku końcowi. Już jutro mięli wrócić do domu. Kuba zabukował bilety, a Agata spędzała ostatni dzień z Dianą na zakupach. W tym czasie Marco, Kuba i Wojtek zajmowali się chorym Feliksem. Jego stan znacznie się poprawił, dlatego też jego mama pozwoliła sobie na mały wypad do galerii handlowej.
Marco czuł się podle. Nie dość,że nie udało mu się odbudować zaufania Diany to już jutro straci syna na kolejne pół roku, bo dopiero wtedy znajdzie czas na przyjazd do Londynu.
Wojtek zaś czuł ulgę,że już niedługo pozbędzie się problemu, czyli Reus'a. Szczęsny mimo tego,że tego nie okazywał zakochał się w Dianie. Kochał też małego Feliego i bał się ich utraty. Kuba jednak nie wiedział co o tym myśleć, dlatego też postanowił porozmawiać z nimi obojga. Bał się o Dianę, bał się,że ktoś ją zrani...
-Możemy porozmawiać?-Błaszczykowski zwrócił się do Szczęsnego. Ten jedynie kiwną potwierdzająco głową i usiadł na kanapie.-Wojtas, wiem,że czujesz coś do Diany. Okej,ale nie możesz wchodzić pomiędzy nią a Marco. Mają razem dziecko, rozumiesz?-mówił spokojnie.
-Wiedziałem,że chodzi Ci dokładnie o to.-uśmiechnął się cynicznie.-Mam spieprzać,bo blondasowi się przypomniało,że ma dziecko.-warczał.-Myślałem,że...jesteśmy przyjaciółmi.
-Wojtas, przecież jesteśmy ! Ale oni się kochają...
-Właśnie widzę.-parsknął.-Okej, mam to gdzieś. Po prostu myślałem,że każdy ma prawo do miłości. Nie, okej... odsunę się. Nic nie znaczę dla niej i dla was.-głos mu się łamał.-Po prostu zniknę.-syknął po czym nerwowo wstał i wybiegł z mieszkania Diany.
-No i kurwa świetnie.-prychnął wkurzony Kuba.
Marco ku swojemu zdziwieniu, po wejściu do salonu nie zastał tam Wojtka, którego od pewnego czasu uważał za swojego wroga.
-Gdzie tamten?-mruknął pytająco.
-Pokłóciliśmy się.-westchnął.
-O co poszło?
-O Was.-syknął.
-Jak to?
-Powiedziałem mu,aby się nie wpieprzał między Was.-rzekł.-Zabolało go.
-Ja pierdziele.-usiadł chowając twarz w dłoniach.-Wszystko się pieprzy. Przeze mnie.
-Przestań.
-Co przestań?! Jakie przestań?! Przecież ja jutro wyjadę, a ona zostanie sama,bo Wojtek się obraził i jest maksymalnie wkurzony.
-Kurwa.-przeklął.
-I co ja mam do cholery zrobić?!
-Nie wiem...po prostu mnie też zaczęło to przerastać.
-Przepraszam stary.-wstał.-Muszę wyjść.-powiedział roztrzęsionym głosem.
-Marco! Gdzie idziesz?!-krzyczał na nim,lecz na marne, ponieważ Reus wybiegł z bloku. Błaszczykowski odpuścił pościgu za nim i usiadł załamany na fotelu przy oknie z widokiem na centrum Londynu. Miał mętlik w głowie. Wszystko co przez tak długi czas było w miarę ułożone i spokojne, teraz zamieniło się w chaos. Chaos,którego nijak nie da się ogarnąć.
***
Dziewczyny powoli zwijały się do domu. Agata zamówiła taksówkę,którą obie podjechały pod blok Diany. Były jak siostry,które właśnie wracają do domu z sobotnich zakupów na które pozwolili rodzice. Cieszyły się z każdego momentu. Były zadowolone.
Weszły do mieszkania, w którym panowała prawie grobowa cisza. Zdziwiona Diana na początku sprawdziła co u Feliksa, a ten słodko spał. Zapalenie płuc chyba tak w prawdzie nie było zapaleniem, gdyż mały po trzech dniach okazywał się być coraz zdrowszy.
-Halo, jest tu ktoś?-zawołała Aga.
-Tak, tak jestem w salonie.-usłyszały głos Kuby.
-Gdzie reszta?-zapytała Diana wchodząc do salonu.
-Nie pytaj.-westchnął.-Przepraszam bardzo,ale chyba przed chwilą zjebałem całą sytuację.-zaśmiał się sarkastycznie.-Tamci dwaj przeze mnie sobie poszli. Ja chyba też spieprzę.-mówił, a jego oczy pełne łez spoglądały na zaskoczone dziewczyny. -Sorry, idę.-walnął pięścią w stół i wyszedł.
-Kuba! Kuba zostań!-krzyknęła Agata i pobiegła za ukochanym. Na szczęście złapała go w korytarzu.-Co Ty wyprawiasz?! Jesteś mężczyzną?! Powiedz o co chodzi! Nie bądź tchórzem!-krzyczała na niego, aby ten przejrzał na oczy.
-Agata! Nie rozumiesz co się dzieje! To wszystko wokół mnie zaczęło świrować. Jeden zakochał się w matce dziecka kolesia,który także ją kocha. Ta z kolei nie wie kogo wybrać i co ?! Wszystko się rozpierdala! Tracę przyjaciół, boję się o Dianę ... -mówił bezradnie.- Agata nie ogarniam! Nie daje rady! -wrócił i usiadł bezsilnie na fotelu.-Diana błagam zadzwoń do Marco,żeby nie zrobił żadnych głupstw.
-Dlaczego miałby zrobić jakieś głupstwo?-zapytała łamiącym się z przejęcia głosem.
-Mówił,że to wszystko jego wina.
-Wszystko, to znaczy?
-To,że Wojtek jest cholernie zły, a Ty nie masz w nim oparcia przez jego błędy z przeszłości.
-Cholera!-oparła się o ścianę.-Gdzie on teraz jest?
-Nie wiem.
-Zadzwonię.-poszła do kuchni.
Agata z Kubą zostali sami w salonie. Blondynka patrzyła na ukochanego troskliwym wzrokiem. Przyglądała się jego oczom, które błagały o spokój. Podeszła do niego i...przytuliła go z całych sił. Pocałowała go w policzek i oparła swoją twarz o jego. Trwali w takim uścisku aż do czasu powrotu Diany.
-I jak?
-Jest w barze na Greenwich.-powiedziała.-Nie wróci, bo pije. Tak powiedział.
-Idź po niego. Tylko Ty go tutaj przyprowadzisz.
-OK.-westchnęła.-Zamawiam taksówkę.-oznajmiła.
Po dziesięciu minutach pod blokiem czekała taksówka. Diana zbiegła ze schodów i wsiadła. Poprosiła o kurs na Greenwich, do lokalu Nirvana. Droga nie zajęła więcej niż dziesięć minut. Czarnowłosa wysiadła przed barem i weszła do środka. Było tam dużo ludzi. Mimo to Diana szybko rozpoznała Reus'a, gdyż ten siedział przy barze i popijał mocne trunki. Wkurzona dziewczyna podeszła do niego i szarpnęła za ramię.
-Co ty odpierdzielasz?-zapytała.
-Nic.-uśmiechnął się.
-Dobrze,więc chodź do domu.-poprosiła spokojnie.
-Nigdzie nie idę.Wszystko jest do bani.
-Nie zachowuj się jak małolat tylko chodź, bo musimy porozmawiać.
-O czym? Od kiedy chcesz ze mną rozmawiać?
-Marco, błagam...
-Wszystko spieprzyłem. Chyba skoczę z mostu. Nic tu po mnie.
-Przestań!-krzyknęła.
-Diana, wszystko zaczęło mnie przerastać. Przeze mnie Wojtek...nie ważne.-prychnął.-Kuba nabawi się przeze mnie nerwicy.
-Tu się zgodzę.-przyznała.-Ale chodź do domu.
-Nie idę!
-Panie Reus, niech pan idzie jak pana kobieta prosi.-wtrącił się barman, który rozpoznał gwiazdę Bundesligi.
-Właśnie jestem tutaj dlatego,że ona nie jest MOJĄ kobietą.-zaśmiał się ironicznie piłkarz.-Wszystko jest takie popieprzone, wie pan?
-Marco przestań, chodź ze mną do domu! Musimy pogadać! Bardzo poważnie! Chodzi o Twojego syna, rozumiesz?!
-Jeżeli tak stawiasz sprawę, to idę.-westchnął i położył na ladzie 100 funtów, nie oczekując reszty. Chwiejnym krokiem wyszedł z lokalu, prowadzony przez Dianę. Do domu wrócili tą samą taksówką, którą Diana dotarła na Greenwich. Reus z ledwością wczołgał się na 2 piętro. W końcu weszli do mieszkania.
-Jesteśmy.-oznajmiła dziewczyna.-Przepraszam Was, kochani,ale chciałabym porozmawiać z Marco sam na sam. Będziemy w mojej sypialni.
-Dobrze.-kiwnęła głową Agata.
Marco usiadł na łóżku. Z ciekawością patrzył na Czarnowłosą,a ta zaczęła mówić.
-Słuchaj, Ty jutro jedziesz... A ja nie chcę,aby Felix nie miał ojca. Chyba sam rozumiesz.
-No tak.
-Nie wiem jak to zabrzmi,ale...idioto ja Cię naprawdę kocham, tylko nie jestem w stanie Ci wybaczyć. Po prostu nie umiem.
-Diano, pamiętasz jak ćpałaś? Jak się mordowałaś? Myślisz,że umiałem Ci wybaczyć? Nie! Ale kochałem Cię całym sercem,więc Twoje błędy wcale się nie liczyły. Miałem je gdzieś. Teraz też Cię kocham. Najmocniej...-powiedział.
-Marco...-wyszeptała.-Kocham Cię...wariacką miłością. Chcę wrócić do Dortmundu. Z Tobą.
-Diana!-objął ją.-Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie..
-----------------------------------------------
Witam. Wiem,że jestem trochę dziwna, bo raz piszę krótkie rozdziały,a raz takie tasiemce. Trudno, prawda?
Mam nadzieję,że nie zawiodłam. Bardzo bym chciała,abyście były zadowolone czytając te wypociny. Bo to wszystko co mam.
Ja Was bardzo, bardzo,bardzo szanuję i chciałabym,abyście mnie również szanowały. Czuję się źle,kiedy otrzymuje komentarz pod rozdziałem następującej treści '' http:// (jakiś blog). blogspot.com ''. To mnie irytuje, bo ja spędzam godziny pisząc to , a niektóre osoby całkowicie olewają to co robię. OK, reklamujcie swoje blogi,nowe rozdziały nie mam nic przeciwko,ale róbcie to w bardziej...hmm inny sposób, bo mi przykro...
Dobra, nie będę tu cisnąć swoich wywodów, bo nie o to chodzi. Dziękuje za komentarze.
Pozdrawiam ,Izaa
DZIĘKUJE!!!
Dobra, nie będę tu cisnąć swoich wywodów, bo nie o to chodzi. Dziękuje za komentarze.
Pozdrawiam ,Izaa
DZIĘKUJE!!!
piątek, 1 listopada 2013
Rozdział 28.
Przyjaciele Diany spędzali u niej już trzeci dzień. Wojtek chętnie odwiedzał i spędzał z nimi czas. Nie wiedzieć czemu Szczęsny nie czuł się zbyt dobrze w towarzystwie Reus'a. Nie lubił gdy ten za bardzo starał się o względy Czarnowłosej. Przez ten czas bramkarz bardzo związał się z Dianą i czuł złość,kiedy była kokietowana przez innych mężczyzn, a szczególnie przez Marco. Czyżby się zakochał?
Z samego rana Diana podreptała do ukochanego Feliksa. Dbała o niego bardziej niż o siebie,ale dzięki temu czuła się potrzebna. Młoda matka już na korytarzu usłyszała płacz dziecka. Prosiła w myślach,aby chłopiec nie był chory. Kiedy go zobaczyła, pierwsze co rzuciło jej się w oczy to rozpalona twarzyczka. Najwidoczniej miał gorączkę,co bardzo zaniepokoiło Dianę.Mały cicho pokasływał. Niespokojnie zaczęła kręcić się po pokoiku w celu znalezienia jak najlepszego rozwiązania. W końcu zdecydowała,ze musi jak najszybciej jechać z małym do lekarza. Pobiegła do pokoju w którym spał Marco i Wojtek,który się zasiedział i został na noc.
-Wojtek, błagam, obudź się!-zaczęła nerwowo potrząsać mężczyzną.
-No co tam?-wymamrotał przez sen.
-Mały jest chory!-uniosła głos.-Musisz zawieźć nas do lekarza...
-O cholera! Już jedziemy!-krzyknął, przez co obudził Reus'a. Ten błyskawicznie wstał z łóżka.Powoli zaczął kojarzyć fakty i zorientował się,że chodzi o jego syna.
-Ja pojadę !
-Ty śpij! Wojtek pojedzie.-powiedziała, po czym wyszła z pokoju,aby przygotować dziecko i siebie to wizyty u lekarza.
-Ale tu chodzi o mojego syna...
-Nie no Reus, nie rozśmieszaj mnie.-prychnął Szczęsny.
-O co Ci chodzi?
-O nic. Siądź sobie i się nie awanturuj!
-Ja jadę,a Ty Szczęsny zostań w domu.
-Pieprz się!
-Chłopaki jesteśmy gotowi, możemy jechać!-rzekła nerwowo Diana. Reus i Szczęsny popatrzyli na siebie wzrokiem pełnym złości. W milczeniu, oboje opuścili mieszkanie. Diana jeszcze nigdy nie widziała tak bardzo zagniewanego Wojtka. Postanowiła to jednak zignorować,gdyż zdrowie Feliksa było ważniejsze od fochów jej przyjaciela.
Marco zaparkował samochód tuż pod ośrodkiem zdrowia, do którego po chwili udała się Diana ,a za nią kierowca i obrażony towarzysz. Młoda matka zarejestrowała Feliksa i odebrała jego kartę zdrowia po czym udała się do doktora Edwardsa . Mężczyźni zostali na poczekalni, wciąż wymieniając się wściekłymi spojrzeniami.
-Możesz mi powiedzieć o co Ci chodzi?!-warknął po chwili Reus.
-Lepiej powiedz o co chodzi Tobie! Zjawiasz się znikąd i odpierdalasz teatrzyk!-odszczeknął się bramkarz..
-Przestań prawić mi te swoje morały, okej? Ja wiem, co jest dla mnie dobre.
-Dobrze,ale odpierdziel się od nas!
-Nas?
-Ode mnie i Diany!
-Nic Cię z nią nie łączy! Co, zakochałeś się ?!-parsknął, bezczelnym śmiechem Marco.
-Zamknij się! Przez te półtora roku, to ja byłem ojcem dla Feliksa. Opiekowałem się Nią i małym, a teraz Ty chcesz mi ich zabrać ?! Nie pozwolę Ci, spieprzyć tego wszystkiego...
-Ja chcę tylko naprawić to wszystko...
-Myślisz,że ona Ci to wybaczy?! Wiesz ole łez wypłakała w moją koszulkę przez Ciebie?
-Wiem.-spuścił wzrok.-Wojtek, ja ją kocham. Dziękuje Ci za wszystko...ale zrozum...
-Dobra, zamknij się.-syknął Polak.-Patrz, Diana wychodzi z gabinetu.-Faktycznie, Diana z nosidełkiem wyszła z gabinetu lekarskiego z receptą.
-I jak ? Co z nim ?-blondyn zaczął dopytywać Czarnowłosą.
-Zapalenie płuc..-westchnęła smutno.-Mam całą listę leków...
-Oby wszystko było dobrze...
-Będzie.-uśmiechnął się pokrzepiająco Reus i wszyscy opuścili przychodnie.
--------------------------------------------------
Krótko.
Przepraszam.
Oceńcie same.
Pozdrawiam,Izaa
Z samego rana Diana podreptała do ukochanego Feliksa. Dbała o niego bardziej niż o siebie,ale dzięki temu czuła się potrzebna. Młoda matka już na korytarzu usłyszała płacz dziecka. Prosiła w myślach,aby chłopiec nie był chory. Kiedy go zobaczyła, pierwsze co rzuciło jej się w oczy to rozpalona twarzyczka. Najwidoczniej miał gorączkę,co bardzo zaniepokoiło Dianę.Mały cicho pokasływał. Niespokojnie zaczęła kręcić się po pokoiku w celu znalezienia jak najlepszego rozwiązania. W końcu zdecydowała,ze musi jak najszybciej jechać z małym do lekarza. Pobiegła do pokoju w którym spał Marco i Wojtek,który się zasiedział i został na noc.
-Wojtek, błagam, obudź się!-zaczęła nerwowo potrząsać mężczyzną.
-No co tam?-wymamrotał przez sen.
-Mały jest chory!-uniosła głos.-Musisz zawieźć nas do lekarza...
-O cholera! Już jedziemy!-krzyknął, przez co obudził Reus'a. Ten błyskawicznie wstał z łóżka.Powoli zaczął kojarzyć fakty i zorientował się,że chodzi o jego syna.
-Ja pojadę !
-Ty śpij! Wojtek pojedzie.-powiedziała, po czym wyszła z pokoju,aby przygotować dziecko i siebie to wizyty u lekarza.
-Ale tu chodzi o mojego syna...
-Nie no Reus, nie rozśmieszaj mnie.-prychnął Szczęsny.
-O co Ci chodzi?
-O nic. Siądź sobie i się nie awanturuj!
-Ja jadę,a Ty Szczęsny zostań w domu.
-Pieprz się!
-Chłopaki jesteśmy gotowi, możemy jechać!-rzekła nerwowo Diana. Reus i Szczęsny popatrzyli na siebie wzrokiem pełnym złości. W milczeniu, oboje opuścili mieszkanie. Diana jeszcze nigdy nie widziała tak bardzo zagniewanego Wojtka. Postanowiła to jednak zignorować,gdyż zdrowie Feliksa było ważniejsze od fochów jej przyjaciela.
Marco zaparkował samochód tuż pod ośrodkiem zdrowia, do którego po chwili udała się Diana ,a za nią kierowca i obrażony towarzysz. Młoda matka zarejestrowała Feliksa i odebrała jego kartę zdrowia po czym udała się do doktora Edwardsa . Mężczyźni zostali na poczekalni, wciąż wymieniając się wściekłymi spojrzeniami.
-Możesz mi powiedzieć o co Ci chodzi?!-warknął po chwili Reus.
-Lepiej powiedz o co chodzi Tobie! Zjawiasz się znikąd i odpierdalasz teatrzyk!-odszczeknął się bramkarz..
-Przestań prawić mi te swoje morały, okej? Ja wiem, co jest dla mnie dobre.
-Dobrze,ale odpierdziel się od nas!
-Nas?
-Ode mnie i Diany!
-Nic Cię z nią nie łączy! Co, zakochałeś się ?!-parsknął, bezczelnym śmiechem Marco.
-Zamknij się! Przez te półtora roku, to ja byłem ojcem dla Feliksa. Opiekowałem się Nią i małym, a teraz Ty chcesz mi ich zabrać ?! Nie pozwolę Ci, spieprzyć tego wszystkiego...
-Ja chcę tylko naprawić to wszystko...
-Myślisz,że ona Ci to wybaczy?! Wiesz ole łez wypłakała w moją koszulkę przez Ciebie?
-Wiem.-spuścił wzrok.-Wojtek, ja ją kocham. Dziękuje Ci za wszystko...ale zrozum...
-Dobra, zamknij się.-syknął Polak.-Patrz, Diana wychodzi z gabinetu.-Faktycznie, Diana z nosidełkiem wyszła z gabinetu lekarskiego z receptą.
-I jak ? Co z nim ?-blondyn zaczął dopytywać Czarnowłosą.
-Zapalenie płuc..-westchnęła smutno.-Mam całą listę leków...
-Oby wszystko było dobrze...
-Będzie.-uśmiechnął się pokrzepiająco Reus i wszyscy opuścili przychodnie.
--------------------------------------------------
Krótko.
Przepraszam.
Oceńcie same.
Pozdrawiam,Izaa
piątek, 18 października 2013
Rozdział 27.
''Nie wiem, czy zaczynam żyć,czy przestaje umierać.''
Nastał ranek. Diana podniosła się z łóżka. Miała podpuchnięte oczy. Dziwnym było,że twarz jej była jeszcze mokra od łez. Z ledwością podniosła ciężkie powieki i rozejrzała się po sypialni. Nie zauważyła nic ,,ciekawego'' dlatego podniosła się z łóżka i podreptała po ubrania. W między czasie wytarła łzy chusteczką higieniczną. Była taka słaba, czuła to. Przed pójściem pod prysznic dziewczyna poszła do pokoju swojego synka,aby sprawdzić czy śpi. Kiedy uchyliła drzwi ujrzała widok,który ją rozczulił,choć na początku zdenerwował. Zobaczyła Marco, śpiącego na podłodze,opartego o łóżeczko syna. Na początek, chciała go rozszarpać i wywalić z mieszkania,ale później,gdy przyjrzała się ,,zjawisku'' zrobiło jej się żal tego,że Marco musi spać na niewygodnej podłodze. Cichutko podeszła do blondyna i zaczęła nim delikatnie potrząsać,aby się przebudził,lecz nie rozbudził,bo nie miała ochoty z nim rozmawiać.
-Wstań...obudź się...-szeptała, lekko go szarpiąc; przy tym poczuła jego boskie perfumy, przez które mimowolnie dostawała gęsiej skórki.
-Boże, po co...chcę spać...-mamrotał pod nosem.
-Oj, Marco!-westchnęła.-Szybko!
-Dianka?-mruknął z nadzieją.
-Tak, chodź Marco. Położysz się w moim łóżku, dośpisz.
-Coś Ty taka miła?
-Nie pogrążaj się!-warknęła. Reus wstał i podążył za Dianą do jej sypialni. Dziewczyna wskazała mu łóżko na którym miał się położyć,a sama wyszła. Pokierowała się do kuchni, w której zaczęła robić śniadanie.Gotowe kanapki i sałatki wraz z omletami postawiła na stole w salonie. Włączyła telewizor i usadowiła się na kanapie, czekając na gości, by Ci się obudzili. W pewnym momencie jednak, usłyszała swojego synka, jak coś ,,mówi'' a wydawane przez niego dźwięki , przeplatały się z płaczem. Szybko zatem pobiegła do synka i wykonała rutynowe czynności ,rozpoczynające się na zmianie pampersa po karmienie maluszka. Po tych ,,zabiegach'' posadziła swoją perełkę na kanapie, przed telewizorem i włączyła mu bajki, a ten z wielką przyjemnością oglądał. Po niecałym kwadransie do Diany i Feliksa dołączył Kuba,a zaraz po nim- Agata.
-Jak się spało?-zapytała uśmiechnięta Diana.
-A dobrze.-rzekł Kuba.-Ooo widzę,że mój mały Feliks już nie śpi! Chodź do wujka!-podniósł dziecko do góry i zaczął się z nim przekomarzać, jak to Kuba.
-Wojtek poszedł do domu?-zapytała Diana, zauważając jego nieobecność.
-Tak, jak zasnęłaś to powiedział,że on też spada.-odpowiedziała Aga.
-Och, dobra, siadajcie do stołu, a ja włożę te omlety do mikrofali...-powiedziała wesoło Diana.-Chcecie kawę czy herbatę?
-My z Kubusiem, poprosimy kawę.-uśmiechnęła się promiennie blondynka.-A tamtemu też zrób kawę.
-O boże,zapomniałam o nim.-westchnęła.-Idę go obudzić, Aguś, popilnujesz ekspresu ?
-Jasne, idź.-uśmiechnęła się.
Diana pobiegła truchtem do swojej sypialni, w której spał jej były, Marco.,,W sumie dawno nie gadaliśmy, brak mi go.''-myślała, lecz szybko się karciła i wspominała wszystkie krzywdy jakie jej wyrządził. Podeszła do łóżka i ujrzała jego zamknięte oczy. Był taki niewinny. Chciała go przytulić, lecz odpychało ją...bała się.
-Marco! Marco śniadanie...-potrząsała nim lekko.-Obudź się!
-Ooo!-otworzył oczy i się przeciągnął.-Jak mi się dobrze spało...-mruczał.-Dzień dobry.
-Mhm, dzień dobry.-nie umiała powstrzymać lekkiego uśmiechu.-Wstawaj, bo śniadanie jest.
-Dobrze, dziękuje.-uśmiechnął się.-Zasnąłem w ubraniach, więc jestem gotowy.-zachichotał.-Idziemy?-skierował się do drzwi wyjściowych z sypialni.-Coś nie tak?-zapytał, gdy dziewczyna cały czas siedziała nieruchomo na łóżku.
-Musimy pogadać...-szepnęła.-Bo miłość to taki stan, kiedy...nie obchodzą Cie krzywdy wyrządzone przez ukochaną osobę. Chcesz, po prostu chcesz,żeby była przy Tobie. Choć bardzo Cię zraniła i znienawidziłeś ją...to i tak ją kochasz.
-Diana, ja Cię kocham...bardzo...-uklęknął przed nią i chwycił jej dłonie.-Jest mi wstyd...nie wiem dlaczego...nie wiem dlaczego tak wyszło. Dwa lata bez Ciebie to jak... podwójna śmierć...
-Oglądałam Cię w telewizji.-mruknęła spuszczając wzrok.-A tak naprawdę to... zraniłeś mnie. Okropnie zraniłeś. Nie dawałam sobie rady, rozumiesz?! Bez Ciebie...
-Wiem...-szepnął.
-Myślałam,że nigdy mój syn Cię nie pozna. Byłam z siebie dumna! Dumna,że odpuściłam...tak naprawdę nigdy nie odpuściłam swojej miłości. Po prostu Cię znienawidziłam.
-Wiem...
-Tracąc Cię, wiedziałam ,że jeśli odpuszczę czegokolwiek, to umrę. Rozumiesz? Umrę narkomańską śmiercią. Ale za sobą pociągnęłabym Feliego. To przez Ciebie! Nie chciałeś go... bałeś się.
-Wiem...
-Marco! Nic nie wiesz! Nie wiesz co przeżywam! Nic nie wiesz!-zaczęła uderzać w jego klatkę piersiową, roniąc łzy. On patrzył na to i pokornie czekał,aż Diana wyładuje na nim swoją siłę. Po chwili przestała. -Nienawidzę Cię!
-Diana...ja to wszystko wiem. Wiem,że Cię kocham, a ty kochasz mnie. Wiem,że Cię cholernie zraniłem i zachowałem się jak świnia! Wiem,że kocham mojego synka..i...pragnę przebaczenia.
-Marco!-zawyła i przytuliła się do jego silnych ramion.
-Diana!-przytulił ją całą siłą.-Czy dasz nam drugą szansę?-zapytał z nadzieją w głosie.
-Nie...nie teraz...zrozum..-wyszeptała.-Nie teraz.
-Rozumiem.-uśmiechnął się do niej smutno, cały czas przytulając jej ciało.
-------------------------------------------
Helloł ;3
Mam takie coś.
Podoba się ? :>
Cokolwiek zamierzasz zrobić,o czymkolwiek marzysz,zacznij działać. <---------------- Wchodźcie, czytajcie, komentujcie! Bardzo polecam to opowiadanie! Szczególnie dlatego,że jest genialne! Pisane przez świetną bloggerkę. :)
niedziela, 13 października 2013
Rozdział 26.
Po piętnastu minutach czekania Czarnowłosa usłyszała dzwonek do drzwi.
-Wchodźcie!-zawołała. Po chwili usłyszała głosy, swoich najbliższych.Uśmiechnięta weszła do korytarza,aby się przywitać. Ujrzała Kubę, Agatę i Jego...Zamarła.
-Kuba, co on tutaj robi?...-wyszeptała.
-Wybacz,musiałem.-rzekł.
-Jak to musiałeś?!-wrzasnęła,lekko przerażona obecnością osoby,która była dla niej całym światem. Bała się,że mu wybaczy.
-Nie widzisz? Nie radzisz sobie...Feliks potrzebuje ojca!-próbował przetłumaczyć dziewczynie Błaszczykowski.
-Nam jest dobrze, tak jak jest. Wcale nie potrzebuje pomocy.-broniła się.-A Ty wyjdź!-krzyknęła do blondyna,który stał z tyłu ze spuszczoną głową.-Co teraz czujesz skruchę?! A jak nie miałam pieniędzy na mleko dla syna to jakoś nie pamiętałeś ,że w ogóle mnie znałeś.
-Diana..-mruknął Kuba.
-Nie! Marco wyjdź!-wrzasnęła.-Wyjdź!
Blondyn odwrócił się, a przed wyjściem z mieszkania Błaszczykowski szepną mu cicho ''czekaj na schodowej klatce''.
Czarnowłosa spojrzała wściekle na Agatę,a później na Kubę, po czym ruszyła nerwowo do kuchni. Za nią podążył obecny tam Wojtek, na którego dziewczyna zła nie była.Usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach.
-Dlaczego oni mi to zrobili?-chlipnęła.
-Chcą dla Ciebie jak najlepiej, kochana...-objął ją ramieniem.
-Dlatego przyprowadzili tutaj człowieka,który zniszczył mi życie?!
-Przyprowadzili tutaj człowieka,którego kochasz.-powiedział tuląc ją coraz bardziej.-Spójrzmy prawdzie w oczy.
-Nie...
-Dlaczego zaprzeczasz? Pamiętasz jak się upiłaś na moich urodzinach? Mówiłaś,że kochasz takiego dupka.-uśmiechnął się, chcąc wywołać u niej poprawę humoru.
-Wojtek.-szturchnęła przyjaciela.-Może to prawda...ale nie chce...
-Nie kłam.-zachichotał.-Chcesz go zobaczyć, przytulić...
-Zranił mnie. Nie widzieliśmy się dwa lata. Może zapomnieć o przebaczeniu.
-Ale wpuść go do domu... jest zimno.-uśmiechnął się Kuba, który właśnie wszedł do kuchni.
-Kuba ma racje.-rzekł Szczęsny.-Zawołam go.
-Wojtek!-szarpnęła go za bluzę,gdy ten wstał.
-Tak?
-Nie widzisz? Nie radzisz sobie...Feliks potrzebuje ojca!-próbował przetłumaczyć dziewczynie Błaszczykowski.
-Nam jest dobrze, tak jak jest. Wcale nie potrzebuje pomocy.-broniła się.-A Ty wyjdź!-krzyknęła do blondyna,który stał z tyłu ze spuszczoną głową.-Co teraz czujesz skruchę?! A jak nie miałam pieniędzy na mleko dla syna to jakoś nie pamiętałeś ,że w ogóle mnie znałeś.
-Diana..-mruknął Kuba.
-Nie! Marco wyjdź!-wrzasnęła.-Wyjdź!
Blondyn odwrócił się, a przed wyjściem z mieszkania Błaszczykowski szepną mu cicho ''czekaj na schodowej klatce''.
Czarnowłosa spojrzała wściekle na Agatę,a później na Kubę, po czym ruszyła nerwowo do kuchni. Za nią podążył obecny tam Wojtek, na którego dziewczyna zła nie była.Usiadła przy stole i ukryła twarz w dłoniach.
-Dlaczego oni mi to zrobili?-chlipnęła.
-Chcą dla Ciebie jak najlepiej, kochana...-objął ją ramieniem.
-Dlatego przyprowadzili tutaj człowieka,który zniszczył mi życie?!
-Przyprowadzili tutaj człowieka,którego kochasz.-powiedział tuląc ją coraz bardziej.-Spójrzmy prawdzie w oczy.
-Nie...
-Dlaczego zaprzeczasz? Pamiętasz jak się upiłaś na moich urodzinach? Mówiłaś,że kochasz takiego dupka.-uśmiechnął się, chcąc wywołać u niej poprawę humoru.
-Wojtek.-szturchnęła przyjaciela.-Może to prawda...ale nie chce...
-Nie kłam.-zachichotał.-Chcesz go zobaczyć, przytulić...
-Zranił mnie. Nie widzieliśmy się dwa lata. Może zapomnieć o przebaczeniu.
-Ale wpuść go do domu... jest zimno.-uśmiechnął się Kuba, który właśnie wszedł do kuchni.
-Kuba ma racje.-rzekł Szczęsny.-Zawołam go.
-Wojtek!-szarpnęła go za bluzę,gdy ten wstał.
-Tak?
-Idź z nim do sklepu po jakieś dobre chipsy. Muszę się ogarnąć.-powiedziała spokojnie, lecz oczy nadal miała wściekłe. Wojtek tylko kiwnął głową i wyszedł. Diana poszła do toalety. Nie odezwała się do Kuby, ponieważ sama nie wiedziała co ma o tym myśleć. Nienawidziła Marco, ale w głębi duszy, kochała go i chciała,aby Feliks miał ojca. Obawiała się jednak,iż Reus jest zdolny do tego,że zrani ją jeszcze raz, przez co ta się załamie i zrobi coś głupiego.
-Dianka, przepraszam za to...-odezwała się Agata, stojąc przy łóżeczku Feliksa.
-Przestań Agatka.-uśmiechnęła się do niej.
-Chcieliśmy,abyście się pogodzili...rozumiesz..
-Rozumiem,ale na pewno się nie pogodzimy.-warknęła.-Nienawidzę go.
-Ale Diana...
-O przez to wszystko się nie przywitałyśmy w ogóle.-ucięła temat,po czym przytuliła przyjaciółkę.
-Diana...-szepnęła.
Kobiety chwilę przyglądały się ślicznemu dziecku,które smacznie spało. Agata zrozumiała,że Diana chce powrotu Marco,lecz...nie teraz.
-Kochasz go.
-Nawet jeśli, to nie zapomnę.
-Poczekaj, bo się pogubiłam... Kochasz czy nienawidzisz?
-To jest zbyt trudne!-usiadła bezsilnie na krześle.
-Zdecyduj się.-uśmiechnęła się.
-Mi do śmiechu nie jest!-burknęła.-Zaraz tu przyjdzie facet, który cholernie mnie zranił.
-A Ty nadal go kochasz.
-Popieprzone.
-Jesteśmy!-do kobiet dotarł krzyk Wojtka z korytarza.
-Cholera!- Diana zaklęła pod nosem.
-Spokojnie miśku.-szepnął Kuba, który pojawił się ni stąd ni zowąd.-Nakrzycz na niego, później się nie odzywaj, a potem już z górki.-poklepał dziewczynę pokrzepiająco po plecach.
Wojtek wszedł do salonu a zaraz za nim dreptał Marco ze spuszczoną głową.
-Cześć.-odezwał się cicho.
-Ech...-Diana spojrzała na Kubę,aby dodać sobie odwagi. -Siadaj sobie gdzieś i bądź cicho! Nie mam ochoty na Ciebie patrzeć i nie chcę słuchać!-prychnęła na blondyna.-Jeżeli masz ochotę to się napij zaraz podam obiad.
-Diana...-mruknął.
-Powiedziałam,że nie chce Cię słuchać,tak?-warknęła.
-Mogę go zobaczyć?
-Potrafisz słuchać?!-krzyknęła,lecz zaraz złagodniała.-Możesz...
-Gdzie jest?-spytał cicho.
-Pokój z zielonymi drzwiami.-powiedziała oschle.-Nie próbuj teraz robić z siebie tatusia do rany przyłóż.
-Wiem,że nie zapomnisz tych dwóch lat,ale wybacz mi...
-Żartujesz w tym momencie?!
-Możemy porozmawiać w cztery oczy?-zapytał śmielej.
-Nie mamy o czym.
-Dianka, przepraszam za to...-odezwała się Agata, stojąc przy łóżeczku Feliksa.
-Przestań Agatka.-uśmiechnęła się do niej.
-Chcieliśmy,abyście się pogodzili...rozumiesz..
-Rozumiem,ale na pewno się nie pogodzimy.-warknęła.-Nienawidzę go.
-Ale Diana...
-O przez to wszystko się nie przywitałyśmy w ogóle.-ucięła temat,po czym przytuliła przyjaciółkę.
-Diana...-szepnęła.
Kobiety chwilę przyglądały się ślicznemu dziecku,które smacznie spało. Agata zrozumiała,że Diana chce powrotu Marco,lecz...nie teraz.
-Kochasz go.
-Nawet jeśli, to nie zapomnę.
-Poczekaj, bo się pogubiłam... Kochasz czy nienawidzisz?
-To jest zbyt trudne!-usiadła bezsilnie na krześle.
-Zdecyduj się.-uśmiechnęła się.
-Mi do śmiechu nie jest!-burknęła.-Zaraz tu przyjdzie facet, który cholernie mnie zranił.
-A Ty nadal go kochasz.
-Popieprzone.
-Jesteśmy!-do kobiet dotarł krzyk Wojtka z korytarza.
-Cholera!- Diana zaklęła pod nosem.
-Spokojnie miśku.-szepnął Kuba, który pojawił się ni stąd ni zowąd.-Nakrzycz na niego, później się nie odzywaj, a potem już z górki.-poklepał dziewczynę pokrzepiająco po plecach.
Wojtek wszedł do salonu a zaraz za nim dreptał Marco ze spuszczoną głową.
-Cześć.-odezwał się cicho.
-Ech...-Diana spojrzała na Kubę,aby dodać sobie odwagi. -Siadaj sobie gdzieś i bądź cicho! Nie mam ochoty na Ciebie patrzeć i nie chcę słuchać!-prychnęła na blondyna.-Jeżeli masz ochotę to się napij zaraz podam obiad.
-Diana...-mruknął.
-Powiedziałam,że nie chce Cię słuchać,tak?-warknęła.
-Mogę go zobaczyć?
-Potrafisz słuchać?!-krzyknęła,lecz zaraz złagodniała.-Możesz...
-Gdzie jest?-spytał cicho.
-Pokój z zielonymi drzwiami.-powiedziała oschle.-Nie próbuj teraz robić z siebie tatusia do rany przyłóż.
-Wiem,że nie zapomnisz tych dwóch lat,ale wybacz mi...
-Żartujesz w tym momencie?!
-Możemy porozmawiać w cztery oczy?-zapytał śmielej.
-Nie mamy o czym.
-Macie razem syna.-odezwał się Kuba.
-Nie wtrącaj się!-krzyknęła.-Marco, idź do mojego syna.
-Naszego.-poprawił ją Reus.
-Przepraszam ,że co?!-krzyknęła.-Jak w ogóle śmiesz?
-Diana, spokojnie...A Ty idź do Feliksa.
Dziewczyna naprawdę wyszła z siebie, słuchając tych wszystkich idiotycznych argumentów swojego byłego partnera. Według zaleceń Kuby, nie odzywała się do niego przez resztę dnia. W sumie nie musiała, bo ten cały czas był przy synu.
Noc nie była owocna dla Diany. Przepłakała ją. Ciałem i duszą.
--------------------------------------
Kiepskie ;c Ale trudno! :D
Podoba się? ;)
Pozdrawiam, Izaa!
-Nie wtrącaj się!-krzyknęła.-Marco, idź do mojego syna.
-Naszego.-poprawił ją Reus.
-Przepraszam ,że co?!-krzyknęła.-Jak w ogóle śmiesz?
-Diana, spokojnie...A Ty idź do Feliksa.
Dziewczyna naprawdę wyszła z siebie, słuchając tych wszystkich idiotycznych argumentów swojego byłego partnera. Według zaleceń Kuby, nie odzywała się do niego przez resztę dnia. W sumie nie musiała, bo ten cały czas był przy synu.
Noc nie była owocna dla Diany. Przepłakała ją. Ciałem i duszą.
--------------------------------------
Kiepskie ;c Ale trudno! :D
Podoba się? ;)
Pozdrawiam, Izaa!
piątek, 11 października 2013
Część 2, Rozdział 25.
~2 lata później. (mimo, że akcja będzie się działa jakoś 2 lata później to i tak czujmy/cie ,że to teraźniejszość tzn-Marco,Kuba i inni w Borussi i ogólnie bez zmian. Chodzi mi tylko o czas ;) )
Minęło kilka lat, dla Diany to chwila. Dokładnie dwa lata z dala od ukochanego mężczyzny,z którym ma dziecko.Pomimo jej nałogu i osłabionego przez narkotyki organizmu dziecko urodziło się zdrowe. Czternastomiesięczny Feliks nigdy nie widział swojego ojca,a ten prawdopodobnie nie wiedział o jego istnieniu. Chłopiec był bardzo podobny do ojca. Miał identyczne błyszczące oczka oraz bardzo podobny uśmieszek. Diana często przyglądając się synkowi, roniła łzę tęsknoty.
Czarnowłosa od wyprowadzki z Dortmundu na dobre zamieszkała w Londynie. Jest tam pod stałą kontrolą Wojtka Szczęsnego,przyjaciela Kuby. Szczęsny w zasadzie nie wiedział nic o Dianie. Nic poza tym,że była w związku z Reus'em i ma z nim dziecko. Bramkarz Arsenalu, nie miał pojęcia o jej przeszłości.
Dzisiejszy dzień, jak co dzień Diana zaczęła od odprowadzenia Feliksa do żłobka. Następnie młoda matka, musiała stawić się w miejscu pracy. Pracowała w banku. Nie było to jakieś wysokie stanowisko,ale wypłata idealnie wystarczała na żłobek, rachunki i życie. Opcja była całkiem komfortowa, ponieważ jej zmiana kończyła się o 13, a to była odpowiednia pora do odebrania synka z placówki.
Około 12 do Diany zadzwonił telefon. Nudziła się,więc ochoczo odebrała komórkę.
-Słucham ?
-Cześć Diana, tutaj Wojtek.-usłyszała miły głos.
-No cześć, co tam Wojtuś?
-Nudy, ale muszę Cię poinformować,że Kuba przyjeżdża!
-O popatrz,mi nic nie powiedział...
-Miał dzwonić.-powiedział.-Ale słuchaj...musisz wziąć wolne, bo zostaną na dłużej, wiesz o co chodzi... teraz jest przerwa w lidze.
-Masz racje, powinnam wziąć kilka dni wolnego.-przyznała.-Wiesz może kiedy dokładnie wpadają?
-Mają samolot o 18.
-Cooo? Ach, tak to Kuba...po nim można się wszystkiego spodziewać,a szczególnie czegoś takiego.-zachichotała.
-Dokładnie.-mruknął.
-Wojtek...
-Tak?
-Mówił coś o nim?
-Nie.-uciął.-Wychodzisz już z banku?-zmienił temat.-Jakby coś to podjadę po Ciebie.
-Tak, tak...wychodzę. Możesz podjechać.
-Okej, to pa.
Zaraz po rozmowie ze Szczęsnym, Diana pobiegła do swojego przełożonego z prośbą o kilka wolnych dni.
Jej szefem był młody biznesmen, prawdopodobnie kawaler. Był przystojny i dobrze zbudowany, dobrze zarabiał, więc można by rzec,że był ideałem. Dianę odpychało jednak jego zachowanie.
-Dzień Dobry, Bob.-ukłoniła się.
-Cześć Ana.-uśmiechnął się.-O co chodzi?
-Wciąż nie mogę się przyzwyczaić,że mówisz do mnie Ana.-zachichotała.-Ale nie o tym. Chciałabym Cię prosić o kilka dni wolnego.
- Oj Ana. No dobrze, dostaniesz wolne. Od jutra?
-Tak, proszę.
-Nie ma sprawy, Ana. Naprawdę Cię podziwiam...
-Dlaczego?-zaśmiała się.
-Masz malutkie dziecko, pracujesz...
-Da się przyzwyczaić, nie ma w tym nic nadzwyczajnego,Bob.-powiedziała.
-Hehe, no dobrze Ana. Więc widzimy się za tydzień?
-Tydzień?! Dziękuje!-podskoczyła.-A teraz wybacz, lecę po Feliego!-uśmiechnęła się promiennie.
-Cześć!-rzucił,gdy dziewczyna prędko zmierzała w stronę drzwi.
Diana radośnie wybiegła z banku. Na parkingu dostrzegła Wojtka,który opierał się o samochód. Widziała jego szeroki uśmiech,więc sama mimowolnie uniosła kąciki ust do góry.
-Witaj.-przywitał się.
-Hej.-odpowiedziała.-Jak tam, kolejny nudny dzień spędzony w domu?
-A dziękuje, dobrze. Czczę tych ludzi,którzy wynaleźli Playstation.-zachichotał.- A jak w pracy?
-Nudno,ale dzięki,że zadzwoniłeś.
-Oj, nie ma za co. To jak jedziemy?-zapytał.
-Jasne.
Wojtek, na początku podjechał pod żłobek. Diana szybciutko pobiegła po swojego ukochanego synka. Szczęsny wyczekał się trochę w samochodzie aczkolwiek było warto,gdyż Diana wróciła z ukochanym Feliksem. Wojtek był wujkiem tego szkraba, ale często zachowywał się jak jego ojciec.
-Ooo mój maluszek ukochany! Wuja Wojtuś Cię utuli!-wziął małego na ręce.-Ooo jaki przystojniak, zupełnie jak ja!
-Wojtek, ale to nie jest Twój synek.-zaśmiała się.-No ale wujaszka ma świetnego.-uśmiechnęła się promiennie.
-Ech, spłyciłaś mój entuzjazm...-mruknął ironicznie.-Co do wujka to się zgadzam.
Przyjaciele pojechali do mieszkania Diany. Okazało się,że lodówka jest pusta,więc zaraz po nakarmieniu Feliksa jedynym obecnym pokarmem-kaszkami dla dzieci, Wojtek,Diana i Feli pojechali na zakupy do pobliskiego supermarketu. Przy okazji zadzwonili do Kuby, z zapytaniem na jakim etapie podróży jest wraz z Agatą. Okazało się,że już nie długo będą lądować. Diana po przyjeździe do domu ugotowała obiad, czyli kaczkę w miodzie wg przepisu babci Wojtka. Feliks smacznie spał.
-Wojtek, wyjedź proszę po Kubę i Agę na lotnisko, bo wysłali mi eskę,że już są.-poprosiła Szczęsnego, robiąc swój znany trik z uśmieszkiem.
-Ależ oczywiście żonko.-zachichotał.
-Super, mężu!
Bramkarz pojechał, a Diana czuła,że coś jeszcze się wydarzy. Coś dziwnego. To dziwne uczucie ją paraliżowało.
Po piętnastu minutach czekania Czarnowłosa usłyszała dzwonek do drzwi.
-Wchodźcie!-zawołała. Po chwili usłyszała głosy, swoich najbliższych.Uśmiechnięta weszła do korytarza,aby się przywitać. Ujrzała Kubę, Agatę i Jego...Zamarła.
-Kuba, co on tutaj robi?...-wyszeptała.
-Wybacz,musiałem.-rzekł.
___________________________________________
Helloł ;)
No więc jestem. Bez depresji, doła i przygnębienia. CHYBA!
Przepraszam,że nie komentuje i ogólnie,ale odcięłam się od tego świata.
Postaram się nie zawieść.
Czytajcie! :)
Pozdrawiam!
Minęło kilka lat, dla Diany to chwila. Dokładnie dwa lata z dala od ukochanego mężczyzny,z którym ma dziecko.Pomimo jej nałogu i osłabionego przez narkotyki organizmu dziecko urodziło się zdrowe. Czternastomiesięczny Feliks nigdy nie widział swojego ojca,a ten prawdopodobnie nie wiedział o jego istnieniu. Chłopiec był bardzo podobny do ojca. Miał identyczne błyszczące oczka oraz bardzo podobny uśmieszek. Diana często przyglądając się synkowi, roniła łzę tęsknoty.
Czarnowłosa od wyprowadzki z Dortmundu na dobre zamieszkała w Londynie. Jest tam pod stałą kontrolą Wojtka Szczęsnego,przyjaciela Kuby. Szczęsny w zasadzie nie wiedział nic o Dianie. Nic poza tym,że była w związku z Reus'em i ma z nim dziecko. Bramkarz Arsenalu, nie miał pojęcia o jej przeszłości.
Dzisiejszy dzień, jak co dzień Diana zaczęła od odprowadzenia Feliksa do żłobka. Następnie młoda matka, musiała stawić się w miejscu pracy. Pracowała w banku. Nie było to jakieś wysokie stanowisko,ale wypłata idealnie wystarczała na żłobek, rachunki i życie. Opcja była całkiem komfortowa, ponieważ jej zmiana kończyła się o 13, a to była odpowiednia pora do odebrania synka z placówki.
Około 12 do Diany zadzwonił telefon. Nudziła się,więc ochoczo odebrała komórkę.
-Słucham ?
-Cześć Diana, tutaj Wojtek.-usłyszała miły głos.
-No cześć, co tam Wojtuś?
-Nudy, ale muszę Cię poinformować,że Kuba przyjeżdża!
-O popatrz,mi nic nie powiedział...
-Miał dzwonić.-powiedział.-Ale słuchaj...musisz wziąć wolne, bo zostaną na dłużej, wiesz o co chodzi... teraz jest przerwa w lidze.
-Masz racje, powinnam wziąć kilka dni wolnego.-przyznała.-Wiesz może kiedy dokładnie wpadają?
-Mają samolot o 18.
-Cooo? Ach, tak to Kuba...po nim można się wszystkiego spodziewać,a szczególnie czegoś takiego.-zachichotała.
-Dokładnie.-mruknął.
-Wojtek...
-Tak?
-Mówił coś o nim?
-Nie.-uciął.-Wychodzisz już z banku?-zmienił temat.-Jakby coś to podjadę po Ciebie.
-Tak, tak...wychodzę. Możesz podjechać.
-Okej, to pa.
Zaraz po rozmowie ze Szczęsnym, Diana pobiegła do swojego przełożonego z prośbą o kilka wolnych dni.
Jej szefem był młody biznesmen, prawdopodobnie kawaler. Był przystojny i dobrze zbudowany, dobrze zarabiał, więc można by rzec,że był ideałem. Dianę odpychało jednak jego zachowanie.
-Dzień Dobry, Bob.-ukłoniła się.
-Cześć Ana.-uśmiechnął się.-O co chodzi?
-Wciąż nie mogę się przyzwyczaić,że mówisz do mnie Ana.-zachichotała.-Ale nie o tym. Chciałabym Cię prosić o kilka dni wolnego.
- Oj Ana. No dobrze, dostaniesz wolne. Od jutra?
-Tak, proszę.
-Nie ma sprawy, Ana. Naprawdę Cię podziwiam...
-Dlaczego?-zaśmiała się.
-Masz malutkie dziecko, pracujesz...
-Da się przyzwyczaić, nie ma w tym nic nadzwyczajnego,Bob.-powiedziała.
-Hehe, no dobrze Ana. Więc widzimy się za tydzień?
-Tydzień?! Dziękuje!-podskoczyła.-A teraz wybacz, lecę po Feliego!-uśmiechnęła się promiennie.
-Cześć!-rzucił,gdy dziewczyna prędko zmierzała w stronę drzwi.
Diana radośnie wybiegła z banku. Na parkingu dostrzegła Wojtka,który opierał się o samochód. Widziała jego szeroki uśmiech,więc sama mimowolnie uniosła kąciki ust do góry.
-Witaj.-przywitał się.
-Hej.-odpowiedziała.-Jak tam, kolejny nudny dzień spędzony w domu?
-A dziękuje, dobrze. Czczę tych ludzi,którzy wynaleźli Playstation.-zachichotał.- A jak w pracy?
-Nudno,ale dzięki,że zadzwoniłeś.
-Oj, nie ma za co. To jak jedziemy?-zapytał.
-Jasne.
Wojtek, na początku podjechał pod żłobek. Diana szybciutko pobiegła po swojego ukochanego synka. Szczęsny wyczekał się trochę w samochodzie aczkolwiek było warto,gdyż Diana wróciła z ukochanym Feliksem. Wojtek był wujkiem tego szkraba, ale często zachowywał się jak jego ojciec.
-Ooo mój maluszek ukochany! Wuja Wojtuś Cię utuli!-wziął małego na ręce.-Ooo jaki przystojniak, zupełnie jak ja!
-Wojtek, ale to nie jest Twój synek.-zaśmiała się.-No ale wujaszka ma świetnego.-uśmiechnęła się promiennie.
-Ech, spłyciłaś mój entuzjazm...-mruknął ironicznie.-Co do wujka to się zgadzam.
Przyjaciele pojechali do mieszkania Diany. Okazało się,że lodówka jest pusta,więc zaraz po nakarmieniu Feliksa jedynym obecnym pokarmem-kaszkami dla dzieci, Wojtek,Diana i Feli pojechali na zakupy do pobliskiego supermarketu. Przy okazji zadzwonili do Kuby, z zapytaniem na jakim etapie podróży jest wraz z Agatą. Okazało się,że już nie długo będą lądować. Diana po przyjeździe do domu ugotowała obiad, czyli kaczkę w miodzie wg przepisu babci Wojtka. Feliks smacznie spał.
-Wojtek, wyjedź proszę po Kubę i Agę na lotnisko, bo wysłali mi eskę,że już są.-poprosiła Szczęsnego, robiąc swój znany trik z uśmieszkiem.
-Ależ oczywiście żonko.-zachichotał.
-Super, mężu!
Bramkarz pojechał, a Diana czuła,że coś jeszcze się wydarzy. Coś dziwnego. To dziwne uczucie ją paraliżowało.
Po piętnastu minutach czekania Czarnowłosa usłyszała dzwonek do drzwi.
-Wchodźcie!-zawołała. Po chwili usłyszała głosy, swoich najbliższych.Uśmiechnięta weszła do korytarza,aby się przywitać. Ujrzała Kubę, Agatę i Jego...Zamarła.
-Kuba, co on tutaj robi?...-wyszeptała.
-Wybacz,musiałem.-rzekł.
___________________________________________
Helloł ;)
No więc jestem. Bez depresji, doła i przygnębienia. CHYBA!
Przepraszam,że nie komentuje i ogólnie,ale odcięłam się od tego świata.
Postaram się nie zawieść.
Czytajcie! :)
Pozdrawiam!
czwartek, 26 września 2013
Rozdział 24. -Koniec części 1!
~Koniec jakiegoś etapu w życiu, zawsze może być początkiem nowego! Nic nie kończy się bez przyczyny.
Do Diany nadal nie docierało to, że jest w ciąży. Miała nadzieję,że niedługo się obudzi,a wizyta u lekarza okaże się być kiepskim snem. Mimo oczekiwań dziewczyny, nic na to nie wskazywało.
Od samego rana chodziła jakaś poddenerwowana. Musiała powiedzieć Marco,że jest z nim w ciąży, jednak coś ją powstrzymywało. Bała się odrzucenia z jego strony. Wiedziała,że nie przeżyłaby straty swojego ukochanego.
Po długich i intensywnych rozmyślaniach, postanowiła,że wyjawi blondynowi swoją tajemnice. Zaparzyła kawę i usiadła przy stole oczekując na przybycie Marco.
W końcu Diana dostrzegła samochód ukochanego,który parkował akurat pod apartamentowcem. Serce zaczęło jej bić mocniej, a dłonie zaczęły się pocić z nerwów. Wiedziała,że może stracić wszystko,albo zyskać dowód miłości Marco.
-Hej kochanie!-usłyszała trzaskanie drzwiami.-Już jestem, co jemy?
-Witaj!-wymusiła uśmiech, po czym poczuła ręce blondyna na swoich biodrach.-Ugotowałam leczo,takie jak lubisz.-oznajmiła spokojnie.
-Super!-rzekł radośnie.-Mówię Ci, dzisiaj na treningu Klopp dał nam taki wycisk! -Zmęczony jesteś?
-W sumie nie.-wzruszył ramionami.-Mięśnie mnie bolą,a poza tym czuję się świetnie. -To fajnie,bo chciałabym porozmawiać.-powiedziała, stawiając talerz z obiadem, przed piłkarzem.
-No okej.-uśmiechnął się.
-Wczoraj, Ty z Clarą poszliście razem na SIP...
-Tak, było fantastycznie!-przerwał wypowiedź dziewczyny.
-No i jak poszliście tam, to ja skierowałam się w inną stronę niż dom.-wyznała.
-Pyszny ten obiad!-skomentował.
-Marco! Do jasnej cholery! Mógłbyś mi nie przerywać?!-wybuchła.-Chcę Ci powiedzieć coś naprawdę ważnego,a Ty mnie ignorujesz!
-Dobrze, przepraszam...mów.
-OK, więc poszłam wczoraj do lekarza i dowiedziałam się,że będziemy mieli dzie...cko.-wybełkotała
-...-spoglądał na nią wystraszonymi oczyma.
-Co teraz?-wyszeptała.
-Skąd mam, kurwa wiedzieć ?!-wrzasnął.-Ja pierdole!-krzyczał.
-Uspokój się!
-Jak mam się uspokoić ?! Jestem młody! Nie mam czasu na dziecko!
-Czyli...
-Co, czyli ?!-nie ściszał swojego głosu.-Jak to sobie wyobrażasz? Urodzisz je,a potem co?! Mnie nie będzie ciągle w domu! A Ty ?! Jesteś narkomanką! Nigdy nie będziesz normalna! Jeżeli coś jebnie Ci do głowy?! Będę mu tłumaczył,że mamusia bardziej kochała kokainę niż jego?!
-Marco jak możesz...-zaczęła płakać.
-Zamilcz po prostu! -ryknął.
-Jesteś skończonym dupkiem! Koniec z nami i tym wszystkim!
-Wszystko przez Ciebie!-rzucił na odchodne, po czym zniknął za drzwiami apartamentu.
------------------------------------------------------------------
Hej.
Ten rozdział kończy nam, pierwszą część tego opowiadania.
Jeszcze nie wiem, kiedy pojawi się cześć druga... po prostu czekajcie na zwiastuny i różne inne zapowiedzi.
Pod rozdziałem zostawicie linki lub numery gg,abym mogła was poinformować o nowościach (jeśli chcecie :) )
Ok, to tyle.
Dziękuje,za te 24 rozdziały! Mam nadzieję,że niedługo tutaj wrócę wraz z Niką Majewską :)
Czekajcie, a tymczasem się z Wami żegnam!
Pa ! ;*
poniedziałek, 16 września 2013
Rozdział 23.
,,Potok słów, niemy wrzask,myśli zdradza mimika.''
Diana od samego rana czuła się niezbyt dobrze. Chciało się jej wymiotować, a do tego miała dziwne zawroty głowy. Nie chciała niepokoić swojego ukochanego,więc nic mu o tym nie mówiła. Myślała jedynie o wizycie u lekarza,którą musiała odłożyć na popołudnie za względu na występ niedawno poznanej dziewczynki. Umówili się z nią na godzinę dwunastą.
-Marco, zbieraj się!-krzyknęła do blondyna,który zalegał na kanapie w salonie.-Jest jedenasta! Zobaczysz, spóźnimy się i sprawimy młodej przykrość!
-Matko, kochanie nie denerwuj się tak...przecież zdążymy.-mruczał.-Ja już gotowy.
-Tak Pójdziesz w tej wygniecionej koszulce? No błagam Cię!
-Przebiorę się, tylko nie krzycz.-ustąpił.
Tak, jak obiecał poszedł do sypialni po świeżą, wyprasowaną koszulkę.Jak na Marco Reus'a przystało, spędził trochę czasu w łazience na układaniu włosów. Mimo wszystko oboje wyszykowali się w miarę szybko i dwadzieścia minut przed dwunastą opuścili mieszkanie, kierując się prosto do Domu Kultury,który znajdował się dwie przecznice od mieszkania Diany i Marco.
-Mówiłem ,że zdążymy !- powiedział zadowolony piłkarz Borussi Dortmund.-Nie potrzebnie się tak darłaś, nie wiem co Cię ugryzło,kotku.-mówił z idiotycznym uśmieszkiem na twarzy.
-Nic mnie nie ugryzło!-wypierała się.-Po prostu nie chciałam,abyśmy narobili sobie wstydu! I przy okazji przykrości Clarze.
-Okej.-uśmiechnął się pobłażliwie.-Wchodźmy.-otworzył ukochanej drzwi i po chwili oboje byli w Domu Kultury. Zajęli miejsca tuż przy niewielkiej scenie. Na początku całego ,,przedstawienia'' na małą arenę weszło kilkanaście baletnic, które przedstawiały piękną choreografię. Następnie na scenę wszedł prowadzący, który zapowiedział występ młodej znajomej Diany i Marco. Nieśmiała dziewczyna wyszła na scenę w dresikach do kolan, oraz w różowej bluzie z Adidasa. Z głośników zaczął wydobywać się dźwięk piosenki We own it. Ludzie zamilkli i zwrócili całą swoją uwagę na tańczącą Clarę. Kiedy skończyła swój trudny i niesamowity układ, została nagrodzona głośnymi brawami. Ukłoniła się i zniknęła za scenką. Marco, pełen podziwu ruszył za nią ,ciągnąc za sobą ukochaną Dianę,której aktualnym marzeniem było udanie się do lekarza.
-Mała!Mała!-wołał za dziewczyną.-Stój!
-O matko!-odwróciła się lekko przestraszona.-Cześć!-uśmiechnęła się słabo.
-Pięknie tańczyłaś!-pochwaliła ją Diana, chwytając za jej ramię.-Masz talent!
-Jej, dziękuje,ale...-zawahała się.
-Żadnego ,,ale''.-rzekł poważnie Marco.-Dałbym Ci puchar!-uśmiechnął się.-Clara,Ty musisz iść od razu do ośrodka?
-Do bidula? Nie. Z resztą pieprzyć to!-burknęła.
-Nie będziesz miała przez to kłopotów?
-Wszyscy uważają ,że jestem psychiczna. Zapewne nie będą chcieli robić sobie problemów i marnować czasu na rozmowę ze mną.
-Przestań. Nie jesteś psychiczna!-Diana prawie krzyknęła.-Jesteś cudownym człowiekiem! I nie kłóć się!
-No właśnie! To gdzie idziemy, kochane?-zapytał Reus.-Kawiarnia?
-Może pokazałbyś Clarze Idunę?-zaproponowała Diana.-Pójdziecie sobie razem, bo ja mam pewne załatwienie.-rzekła.-Może być?
-Wow, genialny pomysł! Zawsze chciałam zwiedzić ten stadion.
-Świetnie, to idziemy?
-Jasne, idźcie! Miłej zabawy!-pocałowała blondyna w skroń.
-A tak poza tym, to interesujesz się może piłką nożną (...) -i wyszli z Domu Kultury. Diana również go opuściła, tyle ,że poszła w całkiem inną stronę niż tamta dwójka. Miała nadzieję,że jej bóle nie są spowodowane jakimiś poważniejszymi powikłaniami. Szumiało jej w głowie...do ośrodka zdrowia podążała tak, jakby miała klapki na oczach. Kroczyła ślepo przed siebie, uważnie obserwując swoje buty.
-Dzień dobry, chciałabym się zapisać na wizytę u pani lekarz Fischer.-oznajmiła w recepcji.
-Witam.Dobrze, poproszę pani nazwisko.
-Diana Dark.
-Ach, tak. Mamy pani kartę. Zapraszam na 2 piętro, pokój 213. Pani Fischer,akurat jest wolna,więc można wchodzić.
-Dziękuje.-ukłoniła się.
-Ach, zapomniałam! Niech panna weźmie tą kartę!
-Dobrze.-uśmiechnęła się lekko i ruszyła do windy.
Przed wejściem do gabinetu czuła niepokój i strach. Mimo wszystko zdecydowała się zapukać.
-Witam.-odezwała się przyjemna postać, siedząca za biurkiem.
-Dzień dobry.
-Co panience dolega?-zapytała kobieta w kitlu.
-Narzekam na ból brzucha. Miewam zawroty głowy i bardzo często chce mi się wymiotować.
-O kochanie!-westchnęła.-Zaraz zobaczymy co Ci dolega (...)
-Moja droga, z badań wynika,że jesteś w ciąży!-zawołała radośnie pani doktor.
-Ja? Ja...jak to ?-za jąkała się.-To nie może być prawda!-krzyknęła.
-Nie cieszysz się? To naprawdę wesoła nowina!-uśmiechnęła się łagodnie.
-Pani nie rozumie...ja mam 21 lat...Mój chłopak jest piłkarzem, dla niego ważna jest kariera...
-Kochanie, jeżeli Twój chłopak naprawdę Cię kocha, to zaakceptuje Twoją ciąże. Będzie z Tobą, a raczej z Wami.-pogłaskała Czarnowłosą po głowie.
-Ma pani rację. Dziękuje.-ukłoniła się i opuściła gabinet lekarski. Miała mieszane uczucia.
-Nie nadaję się na matkę.Jestem zwykłą ćpunką.-myślała.
-----------------------------------------------
Witajcie, kochane czytelniczki! ;**
Chciałabym powiedzieć,że dziękuje tym osobą ,które nadal to czytają i komentują :)
Z każdym rozdziałem jest mniej komentarzy. Wcześniej było mi z tym źle,a teraz to olewam! :)
Piszę to dla tych nielicznych. I siebie.
To mi pomaga :)
Pozdrawiam! ;*
PS. Jutro ... lub może pojutrze, dodam jakiś rozdział na mój drugi blog. Dzisiaj nie zdążę, ponieważ mam dużo nauki ;//
wtorek, 10 września 2013
Rozdział 22.
Z okazji rozpoczęcia Nowego Roku oraz minionych Świąt Bożego Narodzenia zespół Borussi Dortmund postanowił odwiedzić miejski Dom Dziecka.
Marco postanowił,że zabierze ze sobą swoją ukochaną. Miał nadzieję,że poczuje się troszkę lepiej, kiedy zobaczy te wszystkie pocieszne dzieciaki,które potrafią się cieszyć nawet z figlarnej chmury na niebie. Wiedział,że to pomoże jej choć trochę zapomnieć o tym co było,a może raczej o tym kim była.
-Kochanie, możesz się pośpieszyć ?-spytał, jak zawsze punktualny Reus.-Mieliśmy być o 15 przed Iduną!
-Idę, idę...-mruknęła z łazienki.-Nie chce tych biednych dzieci przestraszyć! Widziałeś jak wyglądam...
-Pięknie jak zawsze,kotku.-powiedział namiętnym i ciepłym głosem,który czule pieścił jej uszy.-No szybciutko, misiu!
-Już!-krzyknęła i pośpiesznie wybiegła z łazienki.
Przed stadionem byli już praktycznie wszyscy Ci, którzy mieli się tam zjawić. Pozostało czekać im jedynie na autokar,którym wszędzie jeździli.
-Ej gołąbki!-zawołał ich Łukasz.-Czemu tak późno? Coś was zatrzymało w mieszkaniu?-zaczął poruszać zabawnie brawami.
Para zignorowała jednoznaczną wypowiedź Piszczka i przewracając oczami ustawili się przed nadjeżdżającym właśnie autokarem.
-Ej no ! Co za niekulturalni erotomani! -zawołał, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Marco jedynie skarcił go wzrokiem.
Gdy wszyscy siedzieli już w pojeździe Jurgen przedstawił im cały plan dnia, Polegał on na tym, że mężczyźni w szczególności mają zabawiać dzieci i dawać im radość każdym najmniejszym gestem. W skrócie poświęcić całą swoją uwagę dzieciom, a następnie napełnieni dziecięcą radością - wrócić do domów. Przed samym budynkiem domu dziecka trener Borussii przypomniał jeszcze Piszczkowi by w żadnym wypadku nie starał się rozbawić młodzieży swoimi idiotycznymi żartami, bo Klopp nie chciał wracać do domu z poczuciem, że jego podopieczni zgorszyli te bezbronne dzieci. Oczywiście Łukasz nie był z tego zadowolony, ale za to cała drużyna śmiała się z jego małego nieszczęścia. Po wszelakich wskazówkach, nakazach i zakazach trenera cała gromada dorosłych mężczyzn wkroczyła do środka budynku, na samym końcu nastomiast kroczyli Marco z Dianą czule się obejmując, co spotkało się z surowym spojrzeniem Jurgena, a oznaczało to, że i oni przez chwilę muszą zachowywać się jak przystało na dorosłe, poważne osoby.
Po tym jak już wszyscy znaleźli się w jednej z sal owego domu dziecka i zostali należycie powitani przez opiekunów jak i podopiecznych nadszedł czas na spędzenie wspólnie czasu.
Piłkarze jak i cały sztab chętnie wręczali dzieciom autografy i przeróżne klubowe podarunki. Dzieci mimo, że samotne i opuszczone to były wniebowzięte tym, że mogą spotkać, a nawet porozmawiać ze swoimi idolami. W tamtej chwili każdy był w swoim własnym wymarzonym niebie. Marzenia się spełniały, a na ogół smutne dzieci zaznać mogły odrobiny szczęścia. Oczywiście największym powodzeniem wśród młodych kibiców BVB cieszył się sam Piszczek. Z racji, że tylko w połowie dostosował się do nakazu Kloppa to nie szczędził dowcipów i przeróżnych żartów z tą różnicą, że były one bardziej stosowne niż na co dzień.
-Dlaczego tamta dziewczynka siedzi sama?-Marco spytał jednej z opiekunów dzieci.
-Ma na imię Clara.-powiedziała.-Jest czternastoletnią sierotą. Spędziła tu już 3 lata. Zawsze taka była.
-Nie możecie z tym czegoś zrobić?-zapytał lekko zbulwersowany, obojętnością na krzywdę małoletniej dziewczyny.
-Nie da się. Niech pan spróbuje się do niej odezwać.
Marco podszedł do dziewczynki,która aktualnie siedziała na krześle z daleka od reszty.
-Hej, jak masz na imię, piękna?-podszedł i usiadł obok dziewczyny.
-Clara.-mruknęła.
-Jak się czujesz?-zapytał.
-Od kiedy to kogoś obchodzi?-prychnęła,patrząc na blondyna.-Wcześniej jakoś nikt nie zawracał sobie tym głowy.
-Od dzisiaj!-uśmiechnął się.-Powiedz mi.
-Jestem okropnie smutna.-wyszeptała.-Nikt mnie tu nie akceptuje, i nikt nie zwraca uwagi. Płaczę godzinami,a te puste szpule przychodzą jedynie sprawdzić czy jestem w pokoju i czy nie uciekłam.
-To chore, prawda? Gadałem z tą blondynką, tą opiekunką...była taka obojętna.
-A Ty jak masz na imię?-zapytała w końcu.
-Jestem Marco. Marco Reus.
-Kojarzę.-rzekła.-Wiesz może kiedy zakończy się to zamieszanie?
-Program mamy do 19.00.-oznajmił.
-Cholera.-zaklęła.-Chciałabym stąd iść...
-Przecież może być fajnie.-powiedział.
-Nie sądzę.-prychnęła.
-Chodź, przedstawię Ci kogoś!-pociągnął Clarę za rękę, w stronę Diany,która aktualnie zabawiała młodsze dzieciaki.-Jest naprawdę fajna.-szepnął.
-Mhm.-mruknęła.
-Dianko!-zawołał.-Poznaj Clarę!-wskazał na niewysoką dziewczynę.-Musimy poprawić jej humor, ponieważ jest smutna.-pokazał na jej usta,które ułożone były w prostą kreskę.
-Ojej, witaj.-uśmiechnęła się do Clari.-Jak się masz?
-Źle...w sumie obojętnie.-westchnęła.-Piękna jesteś, Diano. Chciałabym kiedyś wyglądać tak jak Ty. Jesteś modelką ?
-Nie skąd!-zachichotała.-Jestem...ech...nikim w zasadzie.-uśmiechnęła się pocieszająco.-Clara! Kochana,jesteś śliczna!-poprawiła dziewczynie jeden kosmyk włosów. Musisz uwierzyć w siebie! Jesteś piękna, a jeżeli ktoś kiedyś twierdził inaczej....jest idiotą! Pamiętaj...
-Nie wiem...nie lubię o tym mówić.-szepnęła.-Co jutro robicie ?-zapytała nagle.
-W sumie to nic, prawda Marco?
-Prawda.-uśmiechnął się.
-Jeżeli macie ochotę,to przyjdźcie do domu kultury. Będę tam tańczyć.
-O to świetnie! O której ?
-12.30, rozpoczęcie.
-Świetnie! Przyjdziemy.
Reszta zaplanowanego dnia minęła naprawdę fantastycznie. Wszystkie dzieci pożegnały piłkarzy z uśmiechami na twarzach, choć na pewno były smutne,że wszystko tak szybko się skończyło. Mimo wszystko Carla rozmawiała jedynie z Marco i Dianą.
-----------------------------------------------
Rozdział napisany z Niką Majewską :3
Mam nadzieję ,że się podoba! :>
Proszę o komentarze, bo czasami mam ochotę rzucić to wszystko! ;c
Okej,więc...-przeczytałeś-komentujesz! :)
Pozdrawiam!
Marco postanowił,że zabierze ze sobą swoją ukochaną. Miał nadzieję,że poczuje się troszkę lepiej, kiedy zobaczy te wszystkie pocieszne dzieciaki,które potrafią się cieszyć nawet z figlarnej chmury na niebie. Wiedział,że to pomoże jej choć trochę zapomnieć o tym co było,a może raczej o tym kim była.
-Kochanie, możesz się pośpieszyć ?-spytał, jak zawsze punktualny Reus.-Mieliśmy być o 15 przed Iduną!
-Idę, idę...-mruknęła z łazienki.-Nie chce tych biednych dzieci przestraszyć! Widziałeś jak wyglądam...
-Pięknie jak zawsze,kotku.-powiedział namiętnym i ciepłym głosem,który czule pieścił jej uszy.-No szybciutko, misiu!
-Już!-krzyknęła i pośpiesznie wybiegła z łazienki.
Przed stadionem byli już praktycznie wszyscy Ci, którzy mieli się tam zjawić. Pozostało czekać im jedynie na autokar,którym wszędzie jeździli.
-Ej gołąbki!-zawołał ich Łukasz.-Czemu tak późno? Coś was zatrzymało w mieszkaniu?-zaczął poruszać zabawnie brawami.
Para zignorowała jednoznaczną wypowiedź Piszczka i przewracając oczami ustawili się przed nadjeżdżającym właśnie autokarem.
-Ej no ! Co za niekulturalni erotomani! -zawołał, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Marco jedynie skarcił go wzrokiem.
Gdy wszyscy siedzieli już w pojeździe Jurgen przedstawił im cały plan dnia, Polegał on na tym, że mężczyźni w szczególności mają zabawiać dzieci i dawać im radość każdym najmniejszym gestem. W skrócie poświęcić całą swoją uwagę dzieciom, a następnie napełnieni dziecięcą radością - wrócić do domów. Przed samym budynkiem domu dziecka trener Borussii przypomniał jeszcze Piszczkowi by w żadnym wypadku nie starał się rozbawić młodzieży swoimi idiotycznymi żartami, bo Klopp nie chciał wracać do domu z poczuciem, że jego podopieczni zgorszyli te bezbronne dzieci. Oczywiście Łukasz nie był z tego zadowolony, ale za to cała drużyna śmiała się z jego małego nieszczęścia. Po wszelakich wskazówkach, nakazach i zakazach trenera cała gromada dorosłych mężczyzn wkroczyła do środka budynku, na samym końcu nastomiast kroczyli Marco z Dianą czule się obejmując, co spotkało się z surowym spojrzeniem Jurgena, a oznaczało to, że i oni przez chwilę muszą zachowywać się jak przystało na dorosłe, poważne osoby.
Po tym jak już wszyscy znaleźli się w jednej z sal owego domu dziecka i zostali należycie powitani przez opiekunów jak i podopiecznych nadszedł czas na spędzenie wspólnie czasu.
Piłkarze jak i cały sztab chętnie wręczali dzieciom autografy i przeróżne klubowe podarunki. Dzieci mimo, że samotne i opuszczone to były wniebowzięte tym, że mogą spotkać, a nawet porozmawiać ze swoimi idolami. W tamtej chwili każdy był w swoim własnym wymarzonym niebie. Marzenia się spełniały, a na ogół smutne dzieci zaznać mogły odrobiny szczęścia. Oczywiście największym powodzeniem wśród młodych kibiców BVB cieszył się sam Piszczek. Z racji, że tylko w połowie dostosował się do nakazu Kloppa to nie szczędził dowcipów i przeróżnych żartów z tą różnicą, że były one bardziej stosowne niż na co dzień.
-Dlaczego tamta dziewczynka siedzi sama?-Marco spytał jednej z opiekunów dzieci.
-Ma na imię Clara.-powiedziała.-Jest czternastoletnią sierotą. Spędziła tu już 3 lata. Zawsze taka była.
-Nie możecie z tym czegoś zrobić?-zapytał lekko zbulwersowany, obojętnością na krzywdę małoletniej dziewczyny.
-Nie da się. Niech pan spróbuje się do niej odezwać.
Marco podszedł do dziewczynki,która aktualnie siedziała na krześle z daleka od reszty.
-Hej, jak masz na imię, piękna?-podszedł i usiadł obok dziewczyny.
-Clara.-mruknęła.
-Jak się czujesz?-zapytał.
-Od kiedy to kogoś obchodzi?-prychnęła,patrząc na blondyna.-Wcześniej jakoś nikt nie zawracał sobie tym głowy.
-Od dzisiaj!-uśmiechnął się.-Powiedz mi.
-Jestem okropnie smutna.-wyszeptała.-Nikt mnie tu nie akceptuje, i nikt nie zwraca uwagi. Płaczę godzinami,a te puste szpule przychodzą jedynie sprawdzić czy jestem w pokoju i czy nie uciekłam.
-To chore, prawda? Gadałem z tą blondynką, tą opiekunką...była taka obojętna.
-A Ty jak masz na imię?-zapytała w końcu.
-Jestem Marco. Marco Reus.
-Kojarzę.-rzekła.-Wiesz może kiedy zakończy się to zamieszanie?
-Program mamy do 19.00.-oznajmił.
-Cholera.-zaklęła.-Chciałabym stąd iść...
-Przecież może być fajnie.-powiedział.
-Nie sądzę.-prychnęła.
-Chodź, przedstawię Ci kogoś!-pociągnął Clarę za rękę, w stronę Diany,która aktualnie zabawiała młodsze dzieciaki.-Jest naprawdę fajna.-szepnął.
-Mhm.-mruknęła.
-Dianko!-zawołał.-Poznaj Clarę!-wskazał na niewysoką dziewczynę.-Musimy poprawić jej humor, ponieważ jest smutna.-pokazał na jej usta,które ułożone były w prostą kreskę.
-Ojej, witaj.-uśmiechnęła się do Clari.-Jak się masz?
-Źle...w sumie obojętnie.-westchnęła.-Piękna jesteś, Diano. Chciałabym kiedyś wyglądać tak jak Ty. Jesteś modelką ?
-Nie skąd!-zachichotała.-Jestem...ech...nikim w zasadzie.-uśmiechnęła się pocieszająco.-Clara! Kochana,jesteś śliczna!-poprawiła dziewczynie jeden kosmyk włosów. Musisz uwierzyć w siebie! Jesteś piękna, a jeżeli ktoś kiedyś twierdził inaczej....jest idiotą! Pamiętaj...
-Nie wiem...nie lubię o tym mówić.-szepnęła.-Co jutro robicie ?-zapytała nagle.
-W sumie to nic, prawda Marco?
-Prawda.-uśmiechnął się.
-Jeżeli macie ochotę,to przyjdźcie do domu kultury. Będę tam tańczyć.
-O to świetnie! O której ?
-12.30, rozpoczęcie.
-Świetnie! Przyjdziemy.
Reszta zaplanowanego dnia minęła naprawdę fantastycznie. Wszystkie dzieci pożegnały piłkarzy z uśmiechami na twarzach, choć na pewno były smutne,że wszystko tak szybko się skończyło. Mimo wszystko Carla rozmawiała jedynie z Marco i Dianą.
-----------------------------------------------
Rozdział napisany z Niką Majewską :3
Mam nadzieję ,że się podoba! :>
Proszę o komentarze, bo czasami mam ochotę rzucić to wszystko! ;c
Okej,więc...-przeczytałeś-komentujesz! :)
Pozdrawiam!
niedziela, 8 września 2013
Arashi.
*nie związane z opowiadaniem. Proszę o ocenę!
-Jestem wilkiem, jestem wilkiem.-powtarzało sobie w myślach stworzenie, przyglądając się swojemu odbiciu w czystej,przezroczystej wodzie jeziora. Słońce już zachodziło, a wieczór nadchodził prędkimi krokami. Mimo wszystko, sylwetka istoty była idealnie oświetlona. Wygląd nie pozostawiał wątpliwości. Długi psyk, żółte ślepia oraz gęste, szare futro. Był wilkiem, a bynajmniej na niego wyglądał.
-Jestem wilkiem.-ruszył w dalszą,samotną wędrówkę. Mało pamiętał. Jedyne wspomnienia pochodziły z dziwnego pomieszczenia,w którym samiec był więziony. Zamknięty w małej klatce zrobionej z grubych,metalowych pętków. Dokładnie pamiętał słyszane ludzkie głosy oraz działania związane z nim samym. Nie mógł zapomnieć strzykawek oraz różnych kolorowych światełek,które drażniły jego spojówki.
-Udało mi się uciec.-wspomniał w myślach i zaczął biec. Nie wiedział dokąd prowadziły go łapy. Mimo wszystko podążał za zapachem swojego gatunku.
-Wilk.Jestem wilkiem.-przyśpieszył,z impetem łamiąc kruche gałęzie,które natrafiły na jego silne łapy.Nadszedł późny wieczór, noc niemalże. Księżyc oświecał ciało dzikiego stworzenia. Późna pora jeszcze bardziej skłaniała go do biegu. Nie był zmęczony,ani głody. Miał jeden cel- odnaleźć watahę w tym piekielnym, opanowanym przez człowieka lesie. W pewnym momencie usłyszał jakieś głośne odgłosy.Ciekawość zmusiła go do podążenia za krzykami. Nie dużo dalej, pod rozłożystym krzewem, dziki pies dostrzegł całkiem bezbronne stworzenie,które przypominało ludzką rasę. Nie wyglądało jednak brutalnie,ani niebezpiecznie. Było takie zagubione i zrozpaczone. Wilk, postanowił podejść do istoty,której w ogóle się nie obawiał. Sam nie wiedział z jakimi zamiarami podąża w stronę osobnika. Instynktownie obnażył swoje duże, ostre, białe kły.
-Proszę odejdź, błagam...-szlochało ów stworzenie, całkowicie przyparte do drzewa. Wszystko wskazywało na to,że była to samica człowieka. Wilk nadal naciskał i podchodził bliżej, co sprawiało,że istota drżała ze strachu.
-Odejdź!-krzyknęła, pokazując przy tym swoją ogromną ranę na ręce. Ciekła z niej krew,czerwona niczym purpurowe róże.
Dziki pies całkowicie zbliżył się do niej. Usiadł na przeciw jej osoby i spojrzał na nią, swymi mrocznymi i tajemniczymi oczami.
-Dlaczego mnie nie zabiłeś? Jesteś wilkiem!-z oczu istoty ludzkiej zaczęły spływać dziwne kropelki,których zwierz nigdy wcześniej nie widział. Poczuł,że ma z nią coś wspólnego. Oboje byli zagubieni...całkiem bezradni wobec losu. Chcąc wzbudzić zaufanie rannej, wywalił język na wierzch i zaczął zlizywać cieknące łzy z jej twarzy. Następnie polizał jej ranę,która okazała się na tyle poważna,że samica człowieka nie mogła samodzielnie znaleźć pożywienia.
-Boję się Ciebie...Odejdź błagam.-zaszlochała, na co wilk odszedł od niej. Pobiegł w las, w celu znalezienia pożywienia dla bezbronnej istotki. Mijał drobne żyjątka,których nie opłacało się mordować. Biegł dalej, aż natrafił na stado suhaków,których w azjatyckich lasach było naprawdę dużo. Wypatrzył wśród kilkudziesięciu osobników, kulawego i najwyraźniej nie zdolnego do życia suhaka. Chwilę później przystąpił do ataku. Skoczył mu prosto do szyi, po czym błyskawicznie poczuł smak świeżej krwi. Dusił ssaka jeszcze przez kilka minut,aby mieć pewność,że jest martwy. Po wszystkim przytaszczył mięso w miejsce gdzie siedziała ranna dziewczyna. Kiedy ujrzała go ponownie, krzyknęła ze strachu. Był naprawdę przerażający , a krew na pysku sprawiała,że zraniona istota poczuła kolejny napływ strachu.
-Odejdź!-szepnęła, na co dziki zwierz, rozerwał skórę ofiary i oderwał kawałek chudego mięsa. -Jesteś bestią...zabijesz mnie.-oberwała kawałkiem mięsa po twarzy, co wzbudziło w niej zaciekawienie i przerażenie.
-Masz więcej ludzkich cech niż mi się wydaje,prawda?-zapytała patrząc na wilka.-Nazwę Cię Arashi. -dziki pies odszedł od dziewczyny i zajął się konsumowaniem upolowanej ofiary.
-Mogę jeszcze trochę?-popatrzyła na niego z nadzieją,że ją rozumie. Wilk oderwał kolejny kawałek mięsa i rzucił w jej stronę.-Zgubiłam się w tym lesie,ponieważ goniły mnie dwa wilki...-wyznała jedząc mięso.-Nie umiem wrócić.
Po jedzeniu oraz godzinnym odpoczynku Arashi poderwał się z ziemi i podszedł do dziewczyny. Delikatnie złapał za jej palce i uniósł rękę do góry,aby móc lizać jej ranę.Położył się na jej nogach i czekał aż się wybudzi.
Mijały dni, a para towarzyszy stawała się prawie nierozłączna.
Przez ten czas dziewczyna nabrała siły dzięki czemu, mogła się podnieść z ziemi. Otrzepała piach z podartego ubrania, w które była odziana i ruszyła w stronę polany, niewiele oddalonej od miejsca spoczynku rannej. Szła przed siebie, nie zważając na towarzysza.
-Zaczekaj...-usłyszała zachrypiały głos,który dobiegał zza jej placów.
-Ty, ty... mówisz?!-wytrzeszczyła zmęczone oczy,które błagały ją o spokojny sen.
-Bratnią duszą moją się stałaś . Poznać więc możesz magiczną moc, potomków Dragona.
-Kim on był?-zapytała.
-Samcem Alfa watahy,która opanowała las na przełaj od wodospadu.
-Powiedz mi...jakim sposobem się z Tobą porozumiewam ?! Mam halucynacje...to od przemęczenia! Muszę wracać do wioski, prędko!-mówiła zrozpaczonym głosem,który przerodził się w cichy krzyk.
-Cicho bądź! Zaprowadzę Cię do wioski, jeżeli Ty obiecasz,że wskażesz mi drogę na stepy.
-Zwariowałeś?! Umrzesz tam!
-Zasłużyłem na niechybną śmierć. Śmierć w samotności.
-Arashi...-szepnęła,chwytając bestię za szyję.
-Jestem Kazan.-warknął.-Dawny, bezlitosny Kazan...
-Którego już nie ma. Jesteś Arashi. Mój dobry Arashi, który przeraża mnie z każdą minutą coraz bardziej.
Ruszyli w drogę, która według opowieści Arashiego miała zająć im około czterech, do pięciu godzin. Czarna jak heban noc, nadała nastrój ich wędrówce. Szli i szli...aż w końcu natrafili na ślady polowania,które pozostawili rdzenni mieszkańcy azjatyckiej wioski.
-Czuję ich...-warknął dziki pies,który dzięki swojej mocy mógł porozumiewać się z dziewczyną.
-Ich?
-Twoją rasę. -oznajmił.-Wasza krew pachnie inaczej...czuć tą bezwzględność i brutalność. Właściwie... jak Cię zwą?
- Tanisha.-mruknęła.-Imię to jest po mojej matce.
-Jaka jest Twoja matka?
-Nie żyje.-odrzekła beznamiętnie.
-W jaki sposób odeszła?
-Do naszej chaty wtargnął tygrys azjatycki. Wymordował mi całą rodzinę, z wyjątkiem mnie i babci.
-Jak uniknęłyście śmierci?
-Byłyśmy ze stadem bydła przy stepie.-wyjaśniła.-Mam do Arashiego pytanie...
-Pytaj.-sapnął.
-Dlaczego uważasz,że zasługujesz na śmierć?
-Zamordowałem. Zamordowałem szczenie ludzkie.
-Dlaczego?
-Zadanie od watahy.-prychnął po czym zamilkł.
Wędrowali jeszcze przez 2 godziny. Po tym czasie, dotarli do wioski,w której mieszkała Tanisha. Wilk,który dla bezpieczeństwa swojego i ludzi pozostał przy granicy lasu i osady. Ustalili między sobą,że dziewczę pobiegnie do chałupy,a następnie wróci na chwilę do dzikusa. Tanisha domyślała się,że babcia nie wypuści jej z zagrody. Podeszła więc jedynie za drewniany domek i spojrzała na podwórze. Staruszka siedziała na ławeczce i zszywała kawałki owczej skóry. Dziewczyna postanowiła wrócić do Arashiego,aby podziękować.
-Arashi! Arashi!-rozpoczęła nawoływanie towarzysza.-Arashi!
-Jestem tutaj.-usłyszała słaby, zachrypnięty głos dzikiego przyjaciela.
-Na wszystkie bóstwa azji! Co Ci się stało?-upadła przed wilkiem na kolana.
-Ktoś z wioski...oberwałem zatrutą strzałą...-wysyczał.-Umieram, Tanisha.
-Arashi...-wyszeptała, głaszcząc jego łeb.-Jesteś wilkiem.
-Jestem bestią...
-Pomogłeś mi. Potrzebowałam Ciebie, Arashi...
-Być może potrzebowałem Cię bardziej niż Ty mnie.
-Nie rozumiem...
-Jestem bestią...-głos mu się zachwiał.-Odchodzę wybacz...-jego serce przestało bić, a kości zaczęły mu sztywnieć.
-Jesteś wilkiem, ukochany.
______________________________________
Hej. błagam o szczerą ocenę tego opowiadania o Wilku. to na konkurs...proszę pomóżcie :)
-Jestem wilkiem, jestem wilkiem.-powtarzało sobie w myślach stworzenie, przyglądając się swojemu odbiciu w czystej,przezroczystej wodzie jeziora. Słońce już zachodziło, a wieczór nadchodził prędkimi krokami. Mimo wszystko, sylwetka istoty była idealnie oświetlona. Wygląd nie pozostawiał wątpliwości. Długi psyk, żółte ślepia oraz gęste, szare futro. Był wilkiem, a bynajmniej na niego wyglądał.
-Jestem wilkiem.-ruszył w dalszą,samotną wędrówkę. Mało pamiętał. Jedyne wspomnienia pochodziły z dziwnego pomieszczenia,w którym samiec był więziony. Zamknięty w małej klatce zrobionej z grubych,metalowych pętków. Dokładnie pamiętał słyszane ludzkie głosy oraz działania związane z nim samym. Nie mógł zapomnieć strzykawek oraz różnych kolorowych światełek,które drażniły jego spojówki.
-Udało mi się uciec.-wspomniał w myślach i zaczął biec. Nie wiedział dokąd prowadziły go łapy. Mimo wszystko podążał za zapachem swojego gatunku.
-Wilk.Jestem wilkiem.-przyśpieszył,z impetem łamiąc kruche gałęzie,które natrafiły na jego silne łapy.Nadszedł późny wieczór, noc niemalże. Księżyc oświecał ciało dzikiego stworzenia. Późna pora jeszcze bardziej skłaniała go do biegu. Nie był zmęczony,ani głody. Miał jeden cel- odnaleźć watahę w tym piekielnym, opanowanym przez człowieka lesie. W pewnym momencie usłyszał jakieś głośne odgłosy.Ciekawość zmusiła go do podążenia za krzykami. Nie dużo dalej, pod rozłożystym krzewem, dziki pies dostrzegł całkiem bezbronne stworzenie,które przypominało ludzką rasę. Nie wyglądało jednak brutalnie,ani niebezpiecznie. Było takie zagubione i zrozpaczone. Wilk, postanowił podejść do istoty,której w ogóle się nie obawiał. Sam nie wiedział z jakimi zamiarami podąża w stronę osobnika. Instynktownie obnażył swoje duże, ostre, białe kły.
-Proszę odejdź, błagam...-szlochało ów stworzenie, całkowicie przyparte do drzewa. Wszystko wskazywało na to,że była to samica człowieka. Wilk nadal naciskał i podchodził bliżej, co sprawiało,że istota drżała ze strachu.
-Odejdź!-krzyknęła, pokazując przy tym swoją ogromną ranę na ręce. Ciekła z niej krew,czerwona niczym purpurowe róże.
Dziki pies całkowicie zbliżył się do niej. Usiadł na przeciw jej osoby i spojrzał na nią, swymi mrocznymi i tajemniczymi oczami.
-Dlaczego mnie nie zabiłeś? Jesteś wilkiem!-z oczu istoty ludzkiej zaczęły spływać dziwne kropelki,których zwierz nigdy wcześniej nie widział. Poczuł,że ma z nią coś wspólnego. Oboje byli zagubieni...całkiem bezradni wobec losu. Chcąc wzbudzić zaufanie rannej, wywalił język na wierzch i zaczął zlizywać cieknące łzy z jej twarzy. Następnie polizał jej ranę,która okazała się na tyle poważna,że samica człowieka nie mogła samodzielnie znaleźć pożywienia.
-Boję się Ciebie...Odejdź błagam.-zaszlochała, na co wilk odszedł od niej. Pobiegł w las, w celu znalezienia pożywienia dla bezbronnej istotki. Mijał drobne żyjątka,których nie opłacało się mordować. Biegł dalej, aż natrafił na stado suhaków,których w azjatyckich lasach było naprawdę dużo. Wypatrzył wśród kilkudziesięciu osobników, kulawego i najwyraźniej nie zdolnego do życia suhaka. Chwilę później przystąpił do ataku. Skoczył mu prosto do szyi, po czym błyskawicznie poczuł smak świeżej krwi. Dusił ssaka jeszcze przez kilka minut,aby mieć pewność,że jest martwy. Po wszystkim przytaszczył mięso w miejsce gdzie siedziała ranna dziewczyna. Kiedy ujrzała go ponownie, krzyknęła ze strachu. Był naprawdę przerażający , a krew na pysku sprawiała,że zraniona istota poczuła kolejny napływ strachu.
-Odejdź!-szepnęła, na co dziki zwierz, rozerwał skórę ofiary i oderwał kawałek chudego mięsa. -Jesteś bestią...zabijesz mnie.-oberwała kawałkiem mięsa po twarzy, co wzbudziło w niej zaciekawienie i przerażenie.
-Masz więcej ludzkich cech niż mi się wydaje,prawda?-zapytała patrząc na wilka.-Nazwę Cię Arashi. -dziki pies odszedł od dziewczyny i zajął się konsumowaniem upolowanej ofiary.
-Mogę jeszcze trochę?-popatrzyła na niego z nadzieją,że ją rozumie. Wilk oderwał kolejny kawałek mięsa i rzucił w jej stronę.-Zgubiłam się w tym lesie,ponieważ goniły mnie dwa wilki...-wyznała jedząc mięso.-Nie umiem wrócić.
Po jedzeniu oraz godzinnym odpoczynku Arashi poderwał się z ziemi i podszedł do dziewczyny. Delikatnie złapał za jej palce i uniósł rękę do góry,aby móc lizać jej ranę.Położył się na jej nogach i czekał aż się wybudzi.
Mijały dni, a para towarzyszy stawała się prawie nierozłączna.
Przez ten czas dziewczyna nabrała siły dzięki czemu, mogła się podnieść z ziemi. Otrzepała piach z podartego ubrania, w które była odziana i ruszyła w stronę polany, niewiele oddalonej od miejsca spoczynku rannej. Szła przed siebie, nie zważając na towarzysza.
-Zaczekaj...-usłyszała zachrypiały głos,który dobiegał zza jej placów.
-Ty, ty... mówisz?!-wytrzeszczyła zmęczone oczy,które błagały ją o spokojny sen.
-Bratnią duszą moją się stałaś . Poznać więc możesz magiczną moc, potomków Dragona.
-Kim on był?-zapytała.
-Samcem Alfa watahy,która opanowała las na przełaj od wodospadu.
-Powiedz mi...jakim sposobem się z Tobą porozumiewam ?! Mam halucynacje...to od przemęczenia! Muszę wracać do wioski, prędko!-mówiła zrozpaczonym głosem,który przerodził się w cichy krzyk.
-Cicho bądź! Zaprowadzę Cię do wioski, jeżeli Ty obiecasz,że wskażesz mi drogę na stepy.
-Zwariowałeś?! Umrzesz tam!
-Zasłużyłem na niechybną śmierć. Śmierć w samotności.
-Arashi...-szepnęła,chwytając bestię za szyję.
-Jestem Kazan.-warknął.-Dawny, bezlitosny Kazan...
-Którego już nie ma. Jesteś Arashi. Mój dobry Arashi, który przeraża mnie z każdą minutą coraz bardziej.
Ruszyli w drogę, która według opowieści Arashiego miała zająć im około czterech, do pięciu godzin. Czarna jak heban noc, nadała nastrój ich wędrówce. Szli i szli...aż w końcu natrafili na ślady polowania,które pozostawili rdzenni mieszkańcy azjatyckiej wioski.
-Czuję ich...-warknął dziki pies,który dzięki swojej mocy mógł porozumiewać się z dziewczyną.
-Ich?
-Twoją rasę. -oznajmił.-Wasza krew pachnie inaczej...czuć tą bezwzględność i brutalność. Właściwie... jak Cię zwą?
- Tanisha.-mruknęła.-Imię to jest po mojej matce.
-Jaka jest Twoja matka?
-Nie żyje.-odrzekła beznamiętnie.
-W jaki sposób odeszła?
-Do naszej chaty wtargnął tygrys azjatycki. Wymordował mi całą rodzinę, z wyjątkiem mnie i babci.
-Jak uniknęłyście śmierci?
-Byłyśmy ze stadem bydła przy stepie.-wyjaśniła.-Mam do Arashiego pytanie...
-Pytaj.-sapnął.
-Dlaczego uważasz,że zasługujesz na śmierć?
-Zamordowałem. Zamordowałem szczenie ludzkie.
-Dlaczego?
-Zadanie od watahy.-prychnął po czym zamilkł.
Wędrowali jeszcze przez 2 godziny. Po tym czasie, dotarli do wioski,w której mieszkała Tanisha. Wilk,który dla bezpieczeństwa swojego i ludzi pozostał przy granicy lasu i osady. Ustalili między sobą,że dziewczę pobiegnie do chałupy,a następnie wróci na chwilę do dzikusa. Tanisha domyślała się,że babcia nie wypuści jej z zagrody. Podeszła więc jedynie za drewniany domek i spojrzała na podwórze. Staruszka siedziała na ławeczce i zszywała kawałki owczej skóry. Dziewczyna postanowiła wrócić do Arashiego,aby podziękować.
-Arashi! Arashi!-rozpoczęła nawoływanie towarzysza.-Arashi!
-Jestem tutaj.-usłyszała słaby, zachrypnięty głos dzikiego przyjaciela.
-Na wszystkie bóstwa azji! Co Ci się stało?-upadła przed wilkiem na kolana.
-Ktoś z wioski...oberwałem zatrutą strzałą...-wysyczał.-Umieram, Tanisha.
-Arashi...-wyszeptała, głaszcząc jego łeb.-Jesteś wilkiem.
-Jestem bestią...
-Pomogłeś mi. Potrzebowałam Ciebie, Arashi...
-Być może potrzebowałem Cię bardziej niż Ty mnie.
-Nie rozumiem...
-Jestem bestią...-głos mu się zachwiał.-Odchodzę wybacz...-jego serce przestało bić, a kości zaczęły mu sztywnieć.
-Jesteś wilkiem, ukochany.
______________________________________
Hej. błagam o szczerą ocenę tego opowiadania o Wilku. to na konkurs...proszę pomóżcie :)
sobota, 31 sierpnia 2013
Rozdział 21.
Zwykłą codzienność rozmyły dwa dni świąt,które Diana spędziła w miłym towarzystwie, cierpliwie znosząc dziecinne zachowanie ukochanego z racji, że były to jego ulubione święta.Chwilami miała już dosyć jedzenia jego przepysznych serniczków,albo tarzania się w śniegu. Musiała się jednak przyzwyczaić. Według Marco, tak właśnie działała miłość. Znoszenie wad swojej drugiej połowy to podstawa w tym wspaniałym uczuciu.
Po świętach nadszedł czas na długo wyczekiwany dzień jakim był Sylwester.Diana niecierpliwiła się kiedy to będzie mogła pożegnać aktualny rok, który nie był dla niej zbyt łaskawy, a powitać nowe, ma nadzieję dużo lepsze i szczęśliwsze dla niej i jej bliskich 12 miesięcy.
Marco zaproponował ukochanej, że to w ich domu odbędzie się przyjęcie z tej właśnie oto okazji. Wspólnie zdecydowali jednak, że będzie to mała, kameralna impreza tylko z najbliższymi przyjaciółmi.
Żeby jednak było co pamiętać, blondyn starał się zapewnić jak najwięcej atrakcji.
Z samego rana udał się do sklepu po alkohol. Chciał urozmaicić menu, więc kupił dużo zróżnicowanych trunków, różnego pochodzenia.
Diana w tym czasie piekła ciasteczka oraz swoje ukochane ciasto marchewkowe za którym Marco raczej nie przepada. W czasie gdy jej wypieki były w piekarniku, sama wzięła się za sprzątanie i zmianę ozdób na bardziej Noworoczne.
Kiedy czarnowłosa krzątała się spokojnie po mieszkaniu, co chwilę coś przestawiając, usłyszała dźwięk telefonu,który informował o próbie połączenia. Spojrzała na ekran,gdzie wyświetlił się spory napis ,,Marco ; ** '' W mgnieniu oka odebrała.
- Halo?
- Hej kochanie. Mogłabyś zejść na dół? Mam dużo zakupów i....
- Potrzebujesz pomocy?-zachichotała.
- Dokładnie.-mruknął.
- Już idę!
- Tylko pamiętaj zamknąć mieszkanie....ten cieć od szczotek, wchodzi do mieszkań.
- Dobra, nie dramatyzuj.-westchnęła,rozbawiona po czym się rozłączyła.
Chwilę później była już na dole pomagając ukochanemu. Gdy obładowani przeróżnymi produktami weszli do mieszkania, do nozdrzy piłkarza napłynął drażniący go zapach. Zatrzymał się w przedpokoju i wymownie spoglądając na ciemnowłosą odparł:
- Serio? Ciasto marchewkowe?
- No co, chyba też mam prawo ? - Dziewczyna przewróciła oczami kierując się do kuchni, gdzie odłożyła ciążące jej rzeczy.
- Dobrze, kochanie, przepraszam. Możesz gotować, piec lub smażyć co tylko chcesz. -powiedział skruszony, lecz także rozbawiony zachowaniem Diany.
- No właśnie, egoisto!-zaśmiała się.-Mój egoisto...-wyszeptała.
Zaczęli zbliżać się do siebie. Marco przyparł dziewczynę do szafki kuchennej,a jego dłonie zatrzymały się na jej biodrach. Gdy gotów był wpić się w jej usta, usłyszeli dzwonek telefonu. Marco odskoczył od ukochanej i lekko zdenerwowany podreptał do salonu po telefon. Od razu nacisnął opcję ,,Odbierz'', tak naprawdę nie zdążając przeczytać kto dzwoni.
- Halo?
- Cześć mój kochany Marcusiu!-usłyszał głos swojej chrzestnej.
- O witaj ciociu...
- Chciałam tylko zaprosić was na obiad. W niedziele.
- Dobrze ciociu, postaramy się przybyć.
- Mam taką nadzieję.
- Dziękujemy za zaproszenie,ale teraz muszę kończyć,bo mam zielone światło!- Skłamał.
Ciotka uwierzyła w marne kłamstwo Marco i odpuściła dalszą dyskusję.Teraz on i Diana mogli kontynuować przerwaną przez ciocię Helcię czynność.
Blondyn oparł Dianę o ścianę i oboje zatracili się w namiętnym pocałunku.Nie odrywając się od siebie, skierowali się do sypialni, jednak po drodze potknęli się o kanapę upadając na nią. Wtedy właśnie Diana zza głowy Marco ujrzała zegarek, oderwała się od niego jak oparzona i zaczęła panikować.
- Już po 18, zaraz zaczną przychodzić goście! - Złapała się za głowę, biegnąc do kuchni by dokończyć przygotowanie potraw i przekąsek.
- Spokojnie kobieto! Mamy jeszcze godzinę! Uwiniemy się...- Zaczął poruszać znacząco brwiami.
- Marco, uspokój się.- Zachichotała, lekko się rumieniąc.
- Kocham jak się rumienisz. - Złapał ją za rękę przyciągając do siebie. - Kocham ciebie. - Wyszeptał.
- Ja ciebie też. - Odparła zarzucając mu ręce na szyje i uśmiechając się. Poczuła jak blondyn delikatnie dotyka jej ust by następnie obdarzyć ją długim gorącym pocałunkiem. Czarnowłosa chętnie oddawała pocałunki, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej namiętne. Reus widząc w tym zgodę zaczął prowadzić ją w stronę kanapy na której to leżeli kilka minut temu. Marco chwycił skaj jej sylwestrowej sukienki po czym zdjął ją swojej ukochanej przez głowę.Zaczął rozpinać jej stanik, w czasie kiedy ona odwrócona była do niego twarzą. Uśmiechała się do niego zalotnie, więc chwilę później trwali w namiętnym i pełnym miłości pocałunku. Ręce blondyna krążyły po jej ciele, czule je pieszcząc. Diana chwilkę później nie pozostała dłużna swojemu chłopakowi i zdjęła z niego koszulę. Reus składa pocałunki na jej całym ciele,a ona jęczy z przyjemności jaką obdarowuje ją ukochany. Oboje łapią głośno oddechy,a ich pieszczoty przepełnione są rozgorączkowaną namiętnością. W pewnym momencie usłyszeli dzwonek do drzwi i zamarli w dziwnej pozycji.
- Cholera jasna! - Krzyknął zirytowany piłkarz.
- Wszystko przez Ciebie, zachciało Ci się nie wiadomo czego...- Zaczęła obwiniać ukochanego - Otwórz - Odparła wstając. Wzięła swoją sukienkę i zamknęła się w łazience, by doprowadzić się do porządku. Reus w tym czasie, szybko się ubrał i poprawiając dłonią fryzurę zrobił tak jak powiedziała Diana.
- Hej...- Rzekł niepewnie witając w progu swojego mieszkania Łukasza z Ewą.
- No cześć gołąbeczku! - Zawołała Ewka, szczerząc się jak głupi do sera. - Wiem, nie tłumacz się...młody jesteś! - Chichotała razem z Piszczkiem.
- Co? - Blondyn nie rozumiał.
- Stoimy pod waszymi drzwiami dobre 10 minut. - Łukasz nie krył swojego rozbawienia. - Następnym razem proponuje iść do sypialni a nie w salonie...
- Wszystko słychać...
- Zabije was! - Wrzasnął rozbawiony Marco. - Nie wierzę...mama was nie nauczyła ,że nie wolno podsłuchiwać?
- Przestań. - Nruknął Piszczu. - Oooo Diana, witaj kochanie! - Małżeństwo Piszczków wtargnęło do środka mieszkania .Piszczkowie pomogli Marco i Dianie w ulokowaniu w salonie wszystkich przygotowanych przekąsek i alkoholu, a po kilku minutach dołączyła do nich reszta zaproszonych gości i przyjęcie mogło się zacząć.Wszyscy, świetnie się bawili już od pierwszych minut tej małej, lecz nie gorszej od innych imprezie.
Impreza trwała w najlepsze i na pewno nikt nie chciał jej przerywać. Niestety, trzeba było przystopować,bo właśnie na zegarach wybijała godzina 23.57. Kameralny DJ, czyli Kubuś, wyłączył muzykę i w mieszkaniu słychać było jedynie ciche ploteczki kobiet i śmiechy mężczyzn.Marco ukradkiem pobiegł po szampany,które stały na blacie w kuchni. Specjalnie kupił ich więcej,ponieważ wiedział,że szampan plus wódka i whiskey, równa się - szybki zgon. Nie długo po jego powrocie do salonu rozpoczęło się odliczanie.
Niedługo po jego powrocie do salonu rozpoczęło się odliczanie.
- Dziesięć,dziewięć,osiem,siedem,sześć,pięć,cztery, trzy , dwa, jeden....NOWY ROK! - Po całym mieszkaniu rozległ się wrzask i pisk dziewczyn,które bardzo cieszyły się z nadejścia nowego roku.
- Ej, a fajerwerki? - Zapytał lekko pijany Piszczek.
- O cholera ! Zapomniałem.... - Wyznał Marco. - Idźcie szybko na parking! Ja idę po fajerwerki!
- Masz?
- Jasne! - Rzekł i pobiegł do jakiegoś pomieszczenia w mieszkaniu.
- Weź zimne ognie! - Krzyknęła Diana, wychodząc z całą brygadą z mieszkania. W dłoniach trzymali lampki z szampanem.
Chwilę później wszyscy byli na parkingu,Marco również do nich dołączył z całym zapasem fajerwerków. Dla Diany i dziewczyn miał te zimne ognie,o które wcześniej upominała się jego ukochana.
- Odpalamy?
- Daj to małolacie, bo Ci ręce urwie przy samym tyłku! - Kuba wyrwał race z rąk młodszego przyjaciela,Reus'a. Blondyn postanowił się nie awanturować przed swoim blokiem i to w sylwestra, dlatego przystanął obok swojej ukochanej i razem podziwiali pojedynczo, wystrzelane w niebo fajerwerki.
Każdy z obecnych na parkingu posiadał kilka sztuk sztucznych ogni,dzięki czemu wszystko wyglądało bajecznie.
- Kocham Cię.-wyszeptał Marco, obejmując Dianę.
- Ja kocham, gdy mi to mówisz...
- Ej, a mnie nie kochasz? - Skrzywił się.
- eeeee...-
- Osz Ty! - Zaśmiał się szaleńczo, a Diana, chwilkę później leżała na śniegu. Nie została Reusowi dłużna. Skutecznie pociągnęła Marco za nogę,a ten przewrócił się i upadł tuż obok niej. Po prostu zaczęli tarzać się w śniegu jak małe dzieci. Przestali to robić dopiero wtedy,gdy Marco oberwał śnieżką od Marcela,który z wielkim zacieszem na twarzy lepił następną śnieżkę. Tak właśnie zaczęła się bitwa na śnieżki,która trwała grubo ponad pół godziny. Po tym czasie, całkiem mokre towarzystwo wróciło do mieszkania. Oczywiście, Diana i Marco załatwili im ubrania zastępcze i dopiero wtedy impreza rozkręciła się na maksa! Alkohol lał się strumieniami,aż w końcu Mats odpadł. Zaległ na kanapie, wyglądem przypominając nieboszczyka.Za Matsem po kolei odlatywali, Marcel,Mario, Ewa,Agata oraz Jenny. Najsilniejszymi okazali się być Kuba, Łukasz , Cathy oraz rzecz jasna Diana z Marco,którzy specjalnie opuszczali kolejki. Około czwartej nad ranem, Blondyn i Czarnowłosa udali się do sypialni,aby dokończyć to co rozpoczęli tuż przed przyjęciem.
------------------------------------
Powracam. Witajcie...
Rozdział napisany przez : Nika Majewska i Izaa Tarnoś.
Pamiętaj- czytasz - komentujesz! :)
Okej, przepraszam za to,że znikłam po prostu...ale nie mogłam pisać,czytać i komentować...wszystko przez to,że kilka dni temu popełniłam największy błąd w życiu i ...próbowałam się pozbierać.
Chciałam przeprosić i przepraszam.
Przy okazji powiem,że dodałam rozdział na blog o Izie i Patrycji.
czas-na--zmiany-e.blogspot.com
A na blogu o Victorii, rozdział pojawi się po 1 września.
Pozdrawiam, Tarnoś.
Po świętach nadszedł czas na długo wyczekiwany dzień jakim był Sylwester.Diana niecierpliwiła się kiedy to będzie mogła pożegnać aktualny rok, który nie był dla niej zbyt łaskawy, a powitać nowe, ma nadzieję dużo lepsze i szczęśliwsze dla niej i jej bliskich 12 miesięcy.
Marco zaproponował ukochanej, że to w ich domu odbędzie się przyjęcie z tej właśnie oto okazji. Wspólnie zdecydowali jednak, że będzie to mała, kameralna impreza tylko z najbliższymi przyjaciółmi.
Żeby jednak było co pamiętać, blondyn starał się zapewnić jak najwięcej atrakcji.
Z samego rana udał się do sklepu po alkohol. Chciał urozmaicić menu, więc kupił dużo zróżnicowanych trunków, różnego pochodzenia.
Diana w tym czasie piekła ciasteczka oraz swoje ukochane ciasto marchewkowe za którym Marco raczej nie przepada. W czasie gdy jej wypieki były w piekarniku, sama wzięła się za sprzątanie i zmianę ozdób na bardziej Noworoczne.
Kiedy czarnowłosa krzątała się spokojnie po mieszkaniu, co chwilę coś przestawiając, usłyszała dźwięk telefonu,który informował o próbie połączenia. Spojrzała na ekran,gdzie wyświetlił się spory napis ,,Marco ; ** '' W mgnieniu oka odebrała.
- Halo?
- Hej kochanie. Mogłabyś zejść na dół? Mam dużo zakupów i....
- Potrzebujesz pomocy?-zachichotała.
- Dokładnie.-mruknął.
- Już idę!
- Tylko pamiętaj zamknąć mieszkanie....ten cieć od szczotek, wchodzi do mieszkań.
- Dobra, nie dramatyzuj.-westchnęła,rozbawiona po czym się rozłączyła.
Chwilę później była już na dole pomagając ukochanemu. Gdy obładowani przeróżnymi produktami weszli do mieszkania, do nozdrzy piłkarza napłynął drażniący go zapach. Zatrzymał się w przedpokoju i wymownie spoglądając na ciemnowłosą odparł:
- Serio? Ciasto marchewkowe?
- No co, chyba też mam prawo ? - Dziewczyna przewróciła oczami kierując się do kuchni, gdzie odłożyła ciążące jej rzeczy.
- Dobrze, kochanie, przepraszam. Możesz gotować, piec lub smażyć co tylko chcesz. -powiedział skruszony, lecz także rozbawiony zachowaniem Diany.
- No właśnie, egoisto!-zaśmiała się.-Mój egoisto...-wyszeptała.
Zaczęli zbliżać się do siebie. Marco przyparł dziewczynę do szafki kuchennej,a jego dłonie zatrzymały się na jej biodrach. Gdy gotów był wpić się w jej usta, usłyszeli dzwonek telefonu. Marco odskoczył od ukochanej i lekko zdenerwowany podreptał do salonu po telefon. Od razu nacisnął opcję ,,Odbierz'', tak naprawdę nie zdążając przeczytać kto dzwoni.
- Halo?
- Cześć mój kochany Marcusiu!-usłyszał głos swojej chrzestnej.
- O witaj ciociu...
- Chciałam tylko zaprosić was na obiad. W niedziele.
- Dobrze ciociu, postaramy się przybyć.
- Mam taką nadzieję.
- Dziękujemy za zaproszenie,ale teraz muszę kończyć,bo mam zielone światło!- Skłamał.
Ciotka uwierzyła w marne kłamstwo Marco i odpuściła dalszą dyskusję.Teraz on i Diana mogli kontynuować przerwaną przez ciocię Helcię czynność.
Blondyn oparł Dianę o ścianę i oboje zatracili się w namiętnym pocałunku.Nie odrywając się od siebie, skierowali się do sypialni, jednak po drodze potknęli się o kanapę upadając na nią. Wtedy właśnie Diana zza głowy Marco ujrzała zegarek, oderwała się od niego jak oparzona i zaczęła panikować.
- Już po 18, zaraz zaczną przychodzić goście! - Złapała się za głowę, biegnąc do kuchni by dokończyć przygotowanie potraw i przekąsek.
- Spokojnie kobieto! Mamy jeszcze godzinę! Uwiniemy się...- Zaczął poruszać znacząco brwiami.
- Marco, uspokój się.- Zachichotała, lekko się rumieniąc.
- Kocham jak się rumienisz. - Złapał ją za rękę przyciągając do siebie. - Kocham ciebie. - Wyszeptał.
- Ja ciebie też. - Odparła zarzucając mu ręce na szyje i uśmiechając się. Poczuła jak blondyn delikatnie dotyka jej ust by następnie obdarzyć ją długim gorącym pocałunkiem. Czarnowłosa chętnie oddawała pocałunki, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej namiętne. Reus widząc w tym zgodę zaczął prowadzić ją w stronę kanapy na której to leżeli kilka minut temu. Marco chwycił skaj jej sylwestrowej sukienki po czym zdjął ją swojej ukochanej przez głowę.Zaczął rozpinać jej stanik, w czasie kiedy ona odwrócona była do niego twarzą. Uśmiechała się do niego zalotnie, więc chwilę później trwali w namiętnym i pełnym miłości pocałunku. Ręce blondyna krążyły po jej ciele, czule je pieszcząc. Diana chwilkę później nie pozostała dłużna swojemu chłopakowi i zdjęła z niego koszulę. Reus składa pocałunki na jej całym ciele,a ona jęczy z przyjemności jaką obdarowuje ją ukochany. Oboje łapią głośno oddechy,a ich pieszczoty przepełnione są rozgorączkowaną namiętnością. W pewnym momencie usłyszeli dzwonek do drzwi i zamarli w dziwnej pozycji.
- Cholera jasna! - Krzyknął zirytowany piłkarz.
- Wszystko przez Ciebie, zachciało Ci się nie wiadomo czego...- Zaczęła obwiniać ukochanego - Otwórz - Odparła wstając. Wzięła swoją sukienkę i zamknęła się w łazience, by doprowadzić się do porządku. Reus w tym czasie, szybko się ubrał i poprawiając dłonią fryzurę zrobił tak jak powiedziała Diana.
- Hej...- Rzekł niepewnie witając w progu swojego mieszkania Łukasza z Ewą.
- No cześć gołąbeczku! - Zawołała Ewka, szczerząc się jak głupi do sera. - Wiem, nie tłumacz się...młody jesteś! - Chichotała razem z Piszczkiem.
- Co? - Blondyn nie rozumiał.
- Stoimy pod waszymi drzwiami dobre 10 minut. - Łukasz nie krył swojego rozbawienia. - Następnym razem proponuje iść do sypialni a nie w salonie...
- Wszystko słychać...
- Zabije was! - Wrzasnął rozbawiony Marco. - Nie wierzę...mama was nie nauczyła ,że nie wolno podsłuchiwać?
- Przestań. - Nruknął Piszczu. - Oooo Diana, witaj kochanie! - Małżeństwo Piszczków wtargnęło do środka mieszkania .Piszczkowie pomogli Marco i Dianie w ulokowaniu w salonie wszystkich przygotowanych przekąsek i alkoholu, a po kilku minutach dołączyła do nich reszta zaproszonych gości i przyjęcie mogło się zacząć.Wszyscy, świetnie się bawili już od pierwszych minut tej małej, lecz nie gorszej od innych imprezie.
Impreza trwała w najlepsze i na pewno nikt nie chciał jej przerywać. Niestety, trzeba było przystopować,bo właśnie na zegarach wybijała godzina 23.57. Kameralny DJ, czyli Kubuś, wyłączył muzykę i w mieszkaniu słychać było jedynie ciche ploteczki kobiet i śmiechy mężczyzn.Marco ukradkiem pobiegł po szampany,które stały na blacie w kuchni. Specjalnie kupił ich więcej,ponieważ wiedział,że szampan plus wódka i whiskey, równa się - szybki zgon. Nie długo po jego powrocie do salonu rozpoczęło się odliczanie.
Niedługo po jego powrocie do salonu rozpoczęło się odliczanie.
- Dziesięć,dziewięć,osiem,siedem,sześć,pięć,cztery, trzy , dwa, jeden....NOWY ROK! - Po całym mieszkaniu rozległ się wrzask i pisk dziewczyn,które bardzo cieszyły się z nadejścia nowego roku.
- Ej, a fajerwerki? - Zapytał lekko pijany Piszczek.
- O cholera ! Zapomniałem.... - Wyznał Marco. - Idźcie szybko na parking! Ja idę po fajerwerki!
- Masz?
- Jasne! - Rzekł i pobiegł do jakiegoś pomieszczenia w mieszkaniu.
- Weź zimne ognie! - Krzyknęła Diana, wychodząc z całą brygadą z mieszkania. W dłoniach trzymali lampki z szampanem.
Chwilę później wszyscy byli na parkingu,Marco również do nich dołączył z całym zapasem fajerwerków. Dla Diany i dziewczyn miał te zimne ognie,o które wcześniej upominała się jego ukochana.
- Odpalamy?
- Daj to małolacie, bo Ci ręce urwie przy samym tyłku! - Kuba wyrwał race z rąk młodszego przyjaciela,Reus'a. Blondyn postanowił się nie awanturować przed swoim blokiem i to w sylwestra, dlatego przystanął obok swojej ukochanej i razem podziwiali pojedynczo, wystrzelane w niebo fajerwerki.
Każdy z obecnych na parkingu posiadał kilka sztuk sztucznych ogni,dzięki czemu wszystko wyglądało bajecznie.
- Kocham Cię.-wyszeptał Marco, obejmując Dianę.
- Ja kocham, gdy mi to mówisz...
- Ej, a mnie nie kochasz? - Skrzywił się.
- eeeee...-
- Osz Ty! - Zaśmiał się szaleńczo, a Diana, chwilkę później leżała na śniegu. Nie została Reusowi dłużna. Skutecznie pociągnęła Marco za nogę,a ten przewrócił się i upadł tuż obok niej. Po prostu zaczęli tarzać się w śniegu jak małe dzieci. Przestali to robić dopiero wtedy,gdy Marco oberwał śnieżką od Marcela,który z wielkim zacieszem na twarzy lepił następną śnieżkę. Tak właśnie zaczęła się bitwa na śnieżki,która trwała grubo ponad pół godziny. Po tym czasie, całkiem mokre towarzystwo wróciło do mieszkania. Oczywiście, Diana i Marco załatwili im ubrania zastępcze i dopiero wtedy impreza rozkręciła się na maksa! Alkohol lał się strumieniami,aż w końcu Mats odpadł. Zaległ na kanapie, wyglądem przypominając nieboszczyka.Za Matsem po kolei odlatywali, Marcel,Mario, Ewa,Agata oraz Jenny. Najsilniejszymi okazali się być Kuba, Łukasz , Cathy oraz rzecz jasna Diana z Marco,którzy specjalnie opuszczali kolejki. Około czwartej nad ranem, Blondyn i Czarnowłosa udali się do sypialni,aby dokończyć to co rozpoczęli tuż przed przyjęciem.
------------------------------------
Powracam. Witajcie...
Rozdział napisany przez : Nika Majewska i Izaa Tarnoś.
Pamiętaj- czytasz - komentujesz! :)
Okej, przepraszam za to,że znikłam po prostu...ale nie mogłam pisać,czytać i komentować...wszystko przez to,że kilka dni temu popełniłam największy błąd w życiu i ...próbowałam się pozbierać.
Chciałam przeprosić i przepraszam.
Przy okazji powiem,że dodałam rozdział na blog o Izie i Patrycji.
czas-na--zmiany-e.blogspot.com
A na blogu o Victorii, rozdział pojawi się po 1 września.
Pozdrawiam, Tarnoś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)